Serwowane przez mass media dantejskie sceny z uchodźcami z Bliskiego Wschodu i Afryki, którzy ostatnimi czasy falą tsunami zalewają Europę Południową i Zachodnią, jako mieszkańcy Litwy, mogliśmy postrzegać z perspektywy "gdzieś tam". Nad Niemnem i Wilią w tym kłopotliwym względzie czuliśmy się przecież poniekąd jak u Pana Boga za piecem, nie przypuszczając na domiar, że z powyższym problemem możemy się zderzyć już w niedalekiej przyszłości. I to w skali takiej, że strząśnie błogi sen z powiek tu obecnie rządzącym.
A tymczasem stało się tak poniekąd gromem z jasnego nieba. Zaraz bowiem po tym, kiedy w maju br. władze na sąsiedniej Białorusi uziemiły w Mińsku lecący nad jej przestrzenią powietrzną z Aten do Wilna samolot linii Ryanair pod pretekstem ładunku wybuchowego na pokładzie, by aresztować z jego pokładu opozycyjnego blogera i dziennikarza Romana Protasewicza, a zatroskana stanem demokracji w tym kraju Europa nałożyła w odwecie sankcje polityczne i gospodarcze, na kontrposunięcia prezydenta Alaksandra Łukaszenki nie wypadło długo czekać. Niczym puszkę Pandory poluzował on ochronę granic dla wszystkich, szukających poprzez Mińsk emigracyjnej furtki do czmychnięcia w bardziej cywilizowany i pławiący się w dobrobycie świat, nakierowując ten potok właśnie ku Litwie, z którą jego kraj styka się na ponad 600-kilometrowej granicznej długości.
O ile początkowo liczba niechcianych przybyszy dawała się policzyć na palcach nawet jednej ręki, co zresztą wyraźnie zostało zbagatelizowane przez władze, a w pierwszą kolej – przez kierowany przez Agnė Bilotaitė resort spraw wewnętrznych, o tyle ostatnio lawinowy napływ wyraźnie wymyka się spod kontroli, powodując, że ci, kto miałby temu problemowi zaradzać, do reszty pogubili głowy. Bo też trudno nie pogubić, jeśli się zważy, że liczba uchodźców, jacy się przedostali na terytorium Litwy zachowuje porażająco stromy ciąg rosnący.
Obecność obcych na własnym podwórzu wyzwoliła też nie lada emocje społeczne. Nadarzyła się dobra okazja, by ci wszyscy, kto w początkach problemu na skalę całej Europy ostrzegał przed wielkodusznym otwieraniem granic przed przybyszami, w czym zresztą wyraźnie przed szereg po raz kolejny wysuwała się Litwa, bagatelizując ewentualne skutki, teraz z przekąsem i nie bez ironii stwierdzili, że "tak nam i trzeba". Ten i ów zaczął też w trwodze rachować, ile będzie kosztowało Litwie początkowe utworzenie obozów z zapewnieniem tam w miarę godziwych warunków przebywania, a potem utrzymanie każdego "darmozjada". Z tym ostatnim wyszło, że o ile sumiennie uiszczający podatki miejscowy obywatel po znalezieniu się w szpitalu może liczyć na dobowe wyżywienie w wysokości kilku euro, o tyle na każdego uchodźcę wypadnie wyłożyć trzykrotnie więcej z budżetu, co zresztą niczym krótka kołdra.
Nie bez trwogi, zważywszy gorzkie doświadczenie Niemiec oraz innych państw, które z litością i w dobrej wierze przyjęły uchodźców, a potem "w podzięce" doznały od nich ataków terrorystycznych z licznymi ofiarami, zaczęto też na Litwie zastanawiać się nad bezpieczeństwem mieszkańców, jacy znajdą się w bezpośrednim sąsiedztwie z przybyszami – ludźmi z nie do końca wyjaśnioną tożsamością i przeszłością z braku nierzadko stosownych dokumentów, o odmiennej kulturze i z reguły islamskiej wierze, traktujących wyznawców katolicyzmu dalece nie jak bliźnich i braci. Nikt nie gwarantuje też, że w owym gronie mogą znaleźć się religijni fanatycy o terrorystycznym nastawieniu, dla których czyniona własnymi rękoma śmierć każdego innowiercy przybliża ich do Allacha.
Od zaraz dosłownie na ostrzu noża stanął też problem zakwaterowania tych nieproszonych gości, co szczególnie dotknęło przygraniczne z Białorusią samorządy: orański, olicki, wileński oraz solecznicki, jako że rozpaczliwie szukające wyjścia z kłopotliwej sytuacji władze, zdecydowały właśnie na ich terytoriach tworzyć czasowe (?) obozy dla uchodźców: pod gołym niebem w postaci namiotowych miasteczek albo też wykorzystując stojące pustostany. Nie ma potrzeby mówić, iż wyzwoliło to zdecydowany sprzeciw jak mieszkańców tak też władz lokalnych, które na domiar próbowano obarczyć znacznym brzemieniem odpowiedzialności. Emocje dodatkowe budził natomiast fakt, że władze w Wilnie narzucały podobne decyzje z góry, bez uprzedniej konsultacji z nimi.
Jak już nadmieniłem, wśród tych, kto miał ciągnąć pomocną dłoń uchodźcom, siłą rzeczy znalazł się też kojarzony z Wileńszczyzną rejon solecznicki, zamieszkiwany w ponad 60 procentach przez naszych rodaków. Szczególnie wdzięczny w tym względzie decydentom pokazał się głęboko wrzynający się w teren Białorusi "wyrostek robaczkowy", połączony z resztą mapy Litwy jedynie wąskim przesmykiem, którego niekoronowaną stolicą są liczące około 500 mieszkańców Dziewieniszki, gdzie – gwoli przypomnienia przed operacją "Ostra Brama" mieścił się sztab polowy komendanta Wileńskiego Okręgu AK Aleksandra Krzyżanowskiego "Wilka". W szczegółach natomiast na miejsce zakwaterowania uchodźców obrano świecący pustką budynek byłej zawodówki, znajdujący się w samym centrum miasteczka w bezpośrednim sąsiedztwie z polskim i litewskim gimnazjami, gdzie łącznie pobiera wiedzę około 200 uczniów.
Gdy o odgórnie przyjętej decyzji dowiedzieli się tamtejsi mieszkańcy i władze gminne, jak jeden mąż wyrazili stanowczy protest, przywołując za argument przede wszystkim bezpieczeństwo dzieci, związane z zamiarem rozlokowania w zupełnie w tym celu niedostosowanym, wyzbytym najmniejszego nawet ogrodzenia miejscu aż 1500 przybyszy z egzotycznego, w zdecydowanej mierze muzułmańskiego świata. Widząc, co się święci, najbardziej aktywni z miejscowych mieszkańców skrzyknęli grupę samoobrony, która zaczęła pełnić całodobowe dyżury, mające nie dopuścić do realizacji zamierzonego celu.
Spontaniczna desperacka pikieta, pierwotnie przed gminnym ośrodkiem, a po czym przed zlokalizowaną w Wilnie siedzibą Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, popierane przez władze rejonu solecznickiego z merem Zdzisławem Palewiczem na czele oraz przez Związek Polaków na Litwie i Akcję Wyborczą Polaków na Litwie – Związek Chrześcijańskich Rodzin, jak też przez przebywających akurat na Litwie wysoko postawionych dostojników z Macierzy, wieńczył sukces. Minister MSW Agnė Bilotaitė, szczególnie obstająca za rozmieszczeniem multum uchodźców w Dziewieniszkach i nie chcąca słuchać rozsądnych kontrargumentów, musiała pasować, wycofując się z uparcie lansowanych pierwotnych planów. Czy aby jednak do końca, skoro wciąż uznaje wariant dziewieniski za rezerwowy...
Po wybronieniu Dziewieniszek, którym władze w Wilnie chciały zgotować trącące muzułmańskim gettem istne piekło na ziemi, te bynajmniej nie odstąpiły jednak od zamiaru ulokowania uchodźców na Ziemi Solecznickiej, kierując wzrok na położony na skraju Puszczy Rudnickiej poligon z zamiarem urządzenia tam (też niby czasowego) miasteczka namiotowego. Pomysł ów doczekał się oporu nie mniejszego niż ten w Dziewieniszkach mieszkańców pobliskich takoż zdominowanych przez ludność polską Rudnik – osady, pamiętającej królewskie łowy w przepastnych leśnych ostępach albo spłakanego króla Zygmunta Augusta, wiozącego tędy do pogrzebania w Wilnie zwłoki swej ukochanej żony – Barbary Radziwiłłówny.
Co więcej, w okolicach Rudnik protestujący zostali potraktowani w brutalny sposób, gdyż z użyciem siły i gazu łzawiącego przez wyspecjalizowane jednostki, przywołane do zepchnięcia z drogi, kiedy próbowali ją przegrodzić, by uniemożliwić dowóz namiotów oraz innego sprzętu na miejsce, przewidziane do lokalizacji obozowiska dla uchodźców. Traktowanych jak i wszędzie o niebo przyjaźniej niż swoi obywatele, z którymi rządzący dziś na Litwie – wedle metody buldożera – bynajmniej nie chcą wchodzić w pertraktacje celem wysłuchania ich dogłębnych racji. Powodowanych przede wszystkim obawą o bezpieczne współżycie z nowymi przybyszami.
Mało zresztą brakowało, a będący obecnie u steru konserwatyści z liberałami, mający mieszkańców Wileńszczyzny, odkąd Litwa wzięła rozbrat ze Związkiem Radzieckim, w szczególnie nieżyczliwym polu widzenia, takoż posunęliby się do siłowego przywołania do porządku mieszkańców Dziewieniszek. W początku kryzysu bowiem wiceminister litewskiego MSW Witalij Dmitrijew przybył tam w asyście kilkuset uzbrojonych żołnierzy i policjantów. Gdy ta próba zastraszenia nie zrobiła jednak większego wrażenia na zdesperowanych bronieniem swego mieszkańcach, musiał jednak wyraźnie spuścić z tonu i posunąć się do polubownego zażegnania sporu, z którego jego oponenci wyszli naprawdę obronną ręką, mogąc sobie gratulować jedności i samozaparcia, a też kierując słowa podzięki do AWPL-ZChR, że stanęła w obronie mieszkańców, mimo sprytnie wymyślanej śpiewki o upolitycznianiu przez nią konfliktu. Godne takoż pochwały, że rodaków w biedzie nie pozostawiły Rada Polonii Świata, Europejska Unia Wspólnot Polonijnych oraz Kongres Polonii Amerykańskiej, wystosowując pełne poparcia i zatroskania oświadczenia.
Tym niemniej prawda jest taka, że to ludność miejscowa wzięła inicjatywę w swoje ręce, tworząc w Dziewieniszkach komitet samoobrony, który podjął się pełnienia całodobowego dyżuru przy budynku byłej zawodówki, gdzie miało znaleźć przytułek półtora tysiąca uchodźców z Iraku, Iranu, Kongo, Kamerunu, Afganistanu czy nawet Gwinei. I to im właśnie należy się chwała największa, że dzięki swej determinacji skłoniły władze centralne do zaniechania zupełnie pomylonego pomysłu uczynienia kwaterunku dla uchodźców w samym centrum miasteczka, co mogło doprowadzić do konfrontacji przybyszy z jego mieszkańcami.
A przecież taka postawa rządzących wyraźnie przeczy zapisom zawartego w roku 1994 polsko-litewskiego Traktatu o przyjaźni i dobrosąsiedzkiej współpracy, nakazującego stronom powstrzymanie się od zmian narodowościowych na terenach zwarcie zamieszkałych przez mniejszości narodowe po obu stronach granicy. Które to zapisy, podobnie jak też inne, dotyczące zamieszkałych na Litwie Polaków, strona litewska zresztą wyraźnie olewa, zwodząc, tumaniąc i wciąż karmiąc obietnicami polskich partnerów. Ci natomiast ze swej strony postępują jakże inaczej, a przykładem niech posłuży uczynienie zadość głośnemu rwetesowi zamieszkałych pod Puńskiem Litwinów, kiedy w roku 1999 Polska chciała tam ulokować strażnicę graniczną, której żołnierski kontyngent miał rzekomo "rozwodnić litewskość tych stron".
Nie da się zdrowym umysłem pojąć, jak to jest, że ktoś, kto podąża do lepszego świata "za chlebem", doczekuje się bardziej godnego traktowania niż rdzenni obywatele. I jak to jest, że gdy powodowani obawami rdzenni obywatele spróbowali się sprzeciwić pochopnym odgórnym decyzjom władz centralnych, te nie zawahały się pójść na siłowe rozwiązanie, używając gazu łzawiącego.
Na marginesie powyższego trudno się oprzeć refleksji, czemuż to zdominowana przez rodaków Wileńszczyzna (we wzmiankowanych Dziewieniszkach ci stanowią ponad 85 procent ogółu zaludnienia) po raz kolejny po różnych zawirowaniach dziejowych, począwszy od jeszcze "za cara", została po raz kolejny obarczona niesieniem krzyża. Tym razem uchodźczego, co warunkuje sąsiedztwo z Białorusią. Bo przecież obok zakładanego obozowiska w pobliżu Rudnik podobne ma powstać obok Miednik w rejonie wileńskim, a ulecieć z pamięci nie może też fakt, że uchodźcy w niedalekiej przeszłości na dobre zadomowili się na terenie byłych sowieckich koszarów w Podbrodziu w rejonie święciańskim, stanowiąc istne utrapienie miejscowym mieszkańcom, którzy nie tak dawno byli nawet świadkami strzelaniny na ich terenie, kiedy wypadło uśmierzać bunt tam przebywających. Nie mówiąc już o życiu w ciągłym stresie, powodowanego obawą o różne ekscesy z udziałem nieproszonych gości.
Gwoli prawdy, skoro władze twierdzą, że nagły problem z uchodźcami ma się stać bólem głowy całej Litwy, to czemuż chcą ich w większości ulokować w gęściej zaludnionej Wileńszczyźnie, a nie w bardziej odległej od stolicy Nadniemeńskiej Krainie? Jak mi się zdaje, tam zdecydowanie łatwiej przecież znaleźć głusze, gdzie trudno uświadczyć nawet jednego człowieka, co pozwoliłoby uniknąć ewentualnych konfliktów w relacji swoi – obcy. Ot, chociażby pamiętający sowieckie czasy poligon w Rukle o jakże pokaźnych rozmiarach.
Kryzys emigracyjny niepotrzebnie dolał też przysłowiowej oliwy do ognia w konfrontacji między sejmową większością, tworzoną przez konserwatystów, liberałów i Partię Wolności, a opozycją. Ta ostatnia nie zostawia suchej nitki na ministrze spraw zagranicznych Gabrieliusie Landsbergisie (notabene – wnuku guru Vytautasa Landsbergisa), krytykując krótkowzroczną oraz wyraźnie konfrontacyjną politykę z sąsiednią Białorusią, powodującą przecież zaistnienie problemu z uchodźcami. By ten cokolwiek stonować, na nic zdała się jego wizyta do Iraku, skąd pochodzi większość uchodźców. Co więcej, efekty okazały się odwrotne do zamierzonego, gdyż częstotliwość lotów z Bagdadu do Mińska… została nawet podwojona, a mapa połączeń – poszerzona o trzy kolejne irackie miasta.
Trudno też nie dołączyć do pytających, co przez ponad 30 lat swej samodzielnej państwowości robiła Litwa, skoro granica z południowo-wschodnim sąsiadem przypomina dziurawe sito. Podjętą ostatnio rozpaczliwą próbę jej uszczelnienia zwojami drutu kolczastego wypadło włożyć między bajki, gdyż własnych zapasów "kolczatki" starczyło na ledwie kilometr z okładem, podczas gdy tak naprawdę potrzeby sięgają… 600 razy więcej. Oszacowane na 150 milionów euro zasieki drutu kolczastego zresztą niewiele wskórają bez nowoczesnych systemów monitorowania, na co wypada wyłożyć dodatkowe bajońskie kwoty pieniężne, których w kusym budżecie brakuje.
Próba wyczulenia Unii Europejskiej na to, co spotkało Litwę, przynajmniej na razie niewiele skutkuje. Owszem, poszczególni jej członkowie ślą w wyprzedzającym posunięciu namioty, materace czy łóżka w obawie, by uchodźcza fala nie dotarła też do nich, podczas gdy Bruksela marudzi jakoś ze scentralizowaną pomocą, której podobnie wcześniej nie doświadczyły w pełni Niemcy, Francja, czy Grecja. Jest zatem bardziej niż pewne, że w lwiej części wypadnie radzić samemu. Mogąc pluć sobie teraz w brodę, że w początkach uchodźczej plagi poniekąd na hura, podczas gdy inni czynili to oględnie, oficjalne Wilno deklarowało chętną gotowość przyjmowania z otwartymi ramionami przybyszy w Bliskiego Wschodu i Czarnego Lądu, nie szczędząc na domiar krytycznych pouczeń pod adresem ociągających się w tym względzie.
Owszem, budowanie namiotowych miasteczek pod otwartym niebem, jak to zdecydowano chociażby czynić w pobliżu Rudnik, ma zaradzić problemowi z ulokowaniem uchodźców, aczkolwiek nosi doraźne znamię. Litwa przecież to nie Turcja czy Grecja, gdzie praktycznie, o ile aura nie spłata psikusa, można "biwakować" przez okrągły rok. U nas jesienne słoty, a za nimi – kilkunasto albo nawet kilkudziesięciostopniowe mrozy postawią bytowanie tam na ostrzu noża, co wyzwoli niezadowolenie i agresję ciepłolubnych mieszkańców. Zdrowa logika podpowiada więc o równoległym poszukiwaniu bardziej stacjonarnych pomieszczeń ze scentralizowanym ogrzewaniem i wodą z kranu, adoptując na to pustostany.
Wszystko wskazuje bowiem na to, że Litwa (obym się mylił!) nie rozwikła szybko problemu z uchodźcami. To prawda, wielu z nich wyłożyło znaczne sumy, by wylądowawszy w Mińsku, po przekroczeniu litewsko-białoruskiej granicy… trafić niby wprost do Niemiec, stanowiących tak naprawdę cel ich wyprawy. Teraz, do reszty oszukani, mogą czuć się mądrymi po szkodzie, bo dotkliwie ostatnio doświadczone w tym temacie państwo ze stolicą w Berlinie nie chce ich za żadne skarby, podobnie zresztą jak inne na kontynencie europejskim. W tej sytuacji teoretycznie najprostszym rozwiązaniem byłaby deportacja intruzów tam, skąd przybyli. Praktyka jednak boleśnie dołuje te zamiary, zakreślając zaiste magiczne błędne koło.
Odczarować je wypadnie samej Litwie, a kwestia rozmieszczenia przybyszy, których liczba do końca lipca przekroczyła grubo ponad 3 tysiące, to dopiero początek bólu głowy. Jego pochodną są natomiast: utrzymanie z odmiennym wyżywieniem, obsługa medyczna ze szczepieniami przeciwko koronawirusowej pandemii włącznie, zajęcia oświatowe z dziećmi, co pociąga za sobą otwieranie raz za razem państwowego portfela.
Póki co pomysłu na zaradzenie sytuacji jakoś nie widać. W rozpaczliwiej szamotaninie resort ministerstwa spraw wewnętrznych proponował nawet wprowadzenie w przygranicznych terenach stanu wyjątkowego, co jednak nie znalazło poparcia u prezydenta Gitanasa Nausėdy, przez co popadł on jeszcze w większą niełaskę u sejmowej koalicji rządzącej. Słowem, wywołany przez uchodźców kryzys wyzwala niepotrzebne emocje w litewskich kręgach politycznych, bez pozytywnych jednak konkretów jego zażegnania.
29 lipca społeczność dziewieniska zorganizowała ponad półtysięczny wiec protestacyjny przed wileńską siedzibą rządu, na placu Vincasa Kudirki, dając wyraźnie do zrozumienia, że o ile władze zechcą ponownie zrealizować zapasowy – jak to określa minister Bilotaitė – wariant z ulokowaniem w miejscowej zawodówce 1500 nieproszonych gości, mogą się spodziewać, że przysłowiowa kosa ponownie trafi na kamień. W pełni popartą przez Akcję Wyborczą Polaków na Litwie – Związek Chrześcijańskich Rodzin akcję wieńczyło odczytanie skierowanej do rządu petycji, oddającej w treści wielkie zatroskanie mieszkańców Wileńszczyzny zaistniałą sytuacją i wzywającą decydentów na szczeblu państwowym do liczenia się ze zdaniem jej mieszkańców.
Tymczasem znad litewsko-białoruskiej granicy płyną coraz bardziej niepokojące wieści. Według ostatnich statystyk, do połowy sierpnia przekroczyły ją bez mała 4 tysiące migrantów, a liczba ta nadal rośnie. Co gorsza, brak też wciąż pomysłu, jak ten niecny proceder z przerzutem ludzi, służący międzynarodowej mafii do robienia kokosowych interesów, ukrócić. Pytanie "co dalej?", choć budzi zsuwającą się z gór lawinę emocji, pozostaje wciąż otwarte…
komentarze (brak komentarzy)
W ostatnim numerze
NARODZIŁ SIĘ NAM ZBAWICIEL
ŻEGNAJ, "MAGAZYNIE"!
POLITYKA
2022 – ROKIEM WANDY RUTKIEWICZ
LITERATURA
NA FALI WSPOMNIEŃ
XVII TOM "KRESOWEJ ATLANTYDY"
WŚRÓD POLONII ŚWIATA
RODAKÓW LOS NIEZŁOMNY
MĄDROŚĆ LUDZKA SIĘ KŁANIA
prześlij swojeStare fotografie
Wiadomości (wp.pl)
Czy Polska równomierne się rozwija dzięki Funduszom Europejskim? Mamy odpowiedź w sondażu
Zdaniem Polaków, Fundusze Europejskie odgrywają istotną rolę w zapewnieniu równomiernego rozwoju wszystkich regionów Polski - wynika z sondażu United Surveys dla WP. Pozytywne oceny przeważają, ale nie brakuje też sceptyków.
Fundusze Europejskie a rozwój wsi. Polacy mają jasne zdanie
Znaczenie Funduszy Europejskich dla rozwoju obszarów wiejskich w Polsce jest niepodważalne. Badanie United Surveys dla WP pokazuje, że aż 83 proc. respondentów uważa te środki za ważne dla rozwoju wsi.
Jak Fundusze Europejskie poprawiły jakość życia? Polacy odpowiedzieli
Zdecydowana większość Polaków uważa, że Fundusze Europejskie znacząco poprawiły jakość życia w ich regionie. Z sondażu przeprowadzonego przez United Surveys dla Wirtualnej Polski wynika, że prawie 75 procent z nas ma pozytywne zdanie o projektach finansowanych z tych funduszy.