Polski Zespół Artystyczny Pieśni i Tańca "Wilia" świętował swe 60. Urodziny
Kiedy "wielcy gracze" na konferencji w Jałcie, mając wszystkich i wszystko w nosie, pozostawili Wileńszczyznę poza przedwojennymi granicami Polski, sytuacja zamieszkałych tu naszych rodaków stała się niezmiernie kłopotliwa. Widmo fatalnych skutków tej decyzji sprawiło, że wielu z nich zdecydowało wykorzystać tzw. repatriacyjną furtkę, by wrócić na łono, niech nawet skomunizowanej ludowej Rzeczypospolitej. Kto natomiast podjął desperacki zamiar dalszego warowania na ziemi ojców i dziadów, musiał intensywnie szukać środków zaradczych przed wynarodowieniem.
Wtedy to właśnie, 10 lat po zakończeniu II wojny światowej, grupa patriotycznie nastawionej młodzieży studenckiej – pomna mickiewiczowskiego przesłania: "Pieśń ujdzie cało" – podjęła się spontanicznej próby zrodzenia tworu, mającego krzewić ojczysty folklor. By w ten sposób krzepić narodowego ducha, jak też dowodzić trwania na swoim wbrew przeciwnościom losu.
Z potrzeby serc powstały
Tak to właśnie po zgodnej "burzy mózgów" nieco w ułańskiej szarży zaistniał zespół, zjednany z krakowiakami, polonezami i śpiewem tego, co zaświadcza o polskości, dobytej z ludowej skarbnicy. Jego pierwszy oficjalny koncert odbył się 8 maja 1955 roku. Splendor, z jakim został przyjęty przez zgromadzonych na widowni, wyraźnie dodał skrzydeł tej grupce entuzjastów, skłonił do przybrania nazwy "Wilia". To przywiązanie się w niej do "strumieni rodzicy" miało nie inaczej jak manifestować "skąd nasz ród", choć ten już poza Ojczyzną będący.
Owszem, pierwociny nie należały do łatwych. Oni – na wskroś amatorzy – targnęli się przecież na coś wyraźnie przerastającego ambitne zamiary. Nie zamierzali jednak pasować, intensywnie poszukując bardziej biegłych w artystycznym kunszcie, przez których mieliby zostać w ten kunszt wtajemniczeni. Tak to szczęśliwym trafem kierownikiem artystycznym i dyrygentem został Wiktor Turowski, choreografem – Zofia Gulewicz, a kapelą pokierował Edward Pilypaitis. Przyszli z zamiarem niesienia doraźnej pomocy, a zostali na wiele, wiele lat. To dzięki nim i tym, komu przekazali kierowniczą schedę, "Wilia" ambitnie rozbudowywała własny repertuar, nadawała mu iście mistrzowski szlif.
Pokoleniowa ciągłość
Za tym wszystkim stał, rzecz jasna, żmudny wysiłek, mierzony poświęceniem krzeszących do siódmych potów hołubce w skocznych rytmach tanecznych albo chórzystów, zda się w nieskończoność powtarzających na próbach zestrajanie głosów, by te zabrzmiały zgodną polifonią. W czym, w miarę upływu czasu wytwarzała się w wyniku koniecznej rotacji pokoleniowa ciągłość, gdyż stojący nierzadko u kolebki zespołu z dumą przekazywali artystyczną sztafetę własnym dzieciom, ci z kolei – dalej i dalej, powodując krocie rodzinnych dynastii. Scalanych na domiar licznymi w pełni zespołowymi małżeństwami.
Każdy koncert "Wilii" (a tych "licznik" wystukiwał rocznie nawet po ponad 50) stawał się nie lada wydarzeniem. I nieważne, czy był to bardziej reprezentacyjny popis na scenie wileńskiego Pałacu Kultury Związków Zawodowych na górze Bouffałowej, gdzie zespół na długie lata znalazł swą siedzibę, czy też na przyciasnawych dla pełnego rozmachu scenach rozsianych po Wileńszczyźnie domów kultury. Prawdę zwano wszak jednako: każdy szanujący się rodak dałby plamę na honorze, jakby opuścił okazję sprawienia poprzez oczy i uszy patriotycznej uczty dla serca. Odkąd nasi amatorzy śpiewo-tańca udali się w roku 1966 na historyczne pierwsze tournee do Polski, by koncertowo uświetnić milenijne obchody jej państwowości, uczestnikami tej uczty stali się takoż nasi rodacy w Macierzy. A nie trzeba mówić, iż obrzękłe od klaskania dłonie mieli szczególnie ci, kogo rozsiały po niej powojenne fale repatriacyjne.
Jak my macie robić…
Spoglądając z obecnej perspektywy na dotychczasowe dokonania "Wilii", trudno pominąć nieocenioną rolę, jaką odegrała w rozochocaniu do bratania się z ojczystym folklorem liczne rzesze naśladowców. Bynajmniej nie tylko poprzez pokazową zachętę: "jak my róbcie". Palców rąk nie starczy przecież, by zliczyć tych, kto po perfekcyjnym opanowaniu artystycznego rzemiosła, zechciał nim się podzielić praktycznie, tworząc gdzie się dało zespoły; w pierwszą kolej – szkolno-dziecięce. Z korzyścią wszak obopólną, gdyż niejeden, zasmakowawszy tam za młodu artystycznej ludowości, stał się narybkiem dla zespołu, który przez długie lata samotnie pełnił misję nestorki naszego powojennego życia kulturalnego.
Kiedy na fali narodowego odrodzenia u schyłku lat 80. minionego stulecia wszelakimi zespołami sypnęło niczym grzybami po deszczu, artystyczna "strumieni rodzica" bynajmniej nie usunęła się w cień, świecąc przykładem dalszej wiernej służby polskiemu folklorowi, w czym lata odkładały się tak dostojnie jak słoje na pniu drzewa. Coraz bardziej mocarnego, czego dowodziły wciąż i wciąż okazalsze jubileusze z tym złotym włącznie, jaki "Wilia" hucznie obchodziła w 2005 roku.
Galo, stań się!
Dobiegający końca Anno Domini 2015 – jak łatwo z rodowodu wyliczyć – jest dla tego zasłużonego zespołu takoż osobliwy, gdyż znakuje chlubne diamentowe gody. Swoistą do nich przygrywką był zorganizowany w ostatnich dniach grudnia 2014 tradycyjny doroczny koncert "W rytmie poloneza i mazura". Kulminację obchodów znamionowała natomiast wielka gala, jaka miała miejsce 21 listopada br. w wileńskiej sali widowiskowej "Compensa". A opatrzona nazwą "Powróćmy do lat minionych…" nakazywała do obejrzenia się wstecz, skłaniała do bilansu dokonań. Przedsmak wielkiego widowiska sprawił, że ponad 2 tysiące biletów rozeszło się dosłownie na poczekaniu, stąd ich posiadacze mogli uchodzić za prawdziwych szczęściarzy.
Obecne kierownictwo zespołu w składzie: dyrektor, kierownik artystyczny, chórmistrz i dyrygent Renata Brasel, choreograf Marzena Suchocka, kierownik dziecięcej grupy tanecznej Beata Bużyńska oraz kierownik kapeli Anna Kijewicz, by wyjść obronną ręką z imponującego przeglądu tego, co się składa na dotychczasowy dorobek, musiało uciec się do "pospolitego ruszenia" z koniecznym zaproszeniem do udziału weteranów. Ci zresztą z mety wyrazili żołnierską wręcz gotowość wyzbycia się ciążących na karkach krzyżyków, by jak za młodych lat zająć miejsce w chórze albo wśród tancerzy.
Z wyprzedzeniem paru miesięcy do galowego występu śpieszyli więc regularnie na próby Zofia i Jan Kuncewiczowie, Janina Subocz, Krystyna Adamowicz, Wojciech Piotrowicz, Fryderyk Szturmowicz, Jan Skrobot, Bogdan Sobieski, Daniel Romanowski, bracia Ryszard, Tadeusz i Czesław Litwinowiczowie, Krystyna Bogdanowicz, Helena i Roman Rotkiewiczowie oraz wielu, wielu innych, których imiona i nazwiska winny być zapisane złotymi zgłoskami w "wiliowych" annałach. Mieszkająca w podwarszawskim Pruszkowie Irena Woronko- Berger – uczestniczka tego historycznego koncertu 8 maja 1955 roku, nie bacząc na zdrowotne kłopoty, przybyła do Wilna choć na kilka prób, by wesprzeć swym głosem wykonanie m. in. hymnicznej pieśni o współbrzmiącej z nazwą zespołu "Wilii" do słów Adama Mickiewicza.
Ukłon w stronę przeszłości
Właśnie ta pieśń – wypisz, wymaluj pełnowodna "strumieni rodzica" – zainaugurowała jubileuszowy megakoncert, a zgodny wielogłos tworzyło naraz kilka pokoleń zespolaków, najstarszymi poczynając, a najmłodszymi w wieku dziecięcym kończąc. Nie zdążył widz ochłonąć z wrażenia, a tu już brzmią takty marsza powitalnego czy zaraz potem – poloneza a-dur Fryderyka Chopina, ledwie mieszcząc na scenie ponad 240 (!) uczestników.
W prologu koncertu najwięcej braw zebrali weterani. Ci, stojący zwartymi szeregami w łączonym chórze, a w szczególności – byli tancerze. Którzy mimo "ołowiu" w nogach i zadyszki w piersiach wyraźnie uskrzydleni entuzjazmem jak za dawnych lat wirowali w żwawym rytmie mazura z opery Stanisława Moniuszki "Straszny dwór", "Łowiczanki" albo w przepięknej suicie rzeszowskiej z udziałem naraz trzech pokoleń adeptów Terpsychory. Gdy natomiast prowadzący koncert Agnieszka Skinder, Krystyna Malinowska i Sylwester Stankiewicz zapowiedzieli wyjętą ze złotego "wiliowego" repertuaru piosenkę "Furman", a na scenie pojawił się jej wieloletni wykonawca Jan Skrobot, brawa przerosły w owację. Tak trwałą, że musiał on na bis "powozić zaprzęgiem".
Symbolicznym spojrzeniem wstecz było złożenie hołdu tym, kogo próżno już szukać na liście żywych, a kto zostawił trwały ślad w dziejach zespołu. We wdzięcznej pamięci przywołano nieodżałowaną choreograf Zofię Gulewicz, której setną rocznicę przyjścia na świat uroczyście obchodzono w maju br., kierownika i dyrygenta zespołu Wiktora Turowskiego, też tegorocznego jubilata, gdyż, jakby żył, świętowałby swe 90. urodziny. Listę nieobecnych z powodu odejścia do Wieczności wydłużono o Edwarda Pilypaitisa, Franciszka Kowalewskiego, Władysława Korkucia, Leonarda Gogiela (zmarłego niedawno w tułaczym życiu hen za "wielką wodą", czyli w Stanach Zjednoczonych Ameryki), Stanisława Michalkiewicza. Po jednych czas cokolwiek stonował ból utraty, po innych natomiast te blizny krwawią świeżo. Wszyscy wymienieni i pominięci z imion i nazwisk doczekali się w dowód szacunku chwili ciszy: jak obecnych na scenie, tak też na widowni.
Piękny pomost między wczoraj a dziś wytworzyło zaproszenie na scenę licznego grona pełniących w przeszłości lub obecnie kierownicze stanowiska w zespole. Na tej liście znaleźli się m. in.: Jan Gabriel Mincewicz, Danuta Ledichowa, Walentyna Trusewicz, Władysław Orszewski, Zbigniew Makowski, Danuta Kowalczuk, Jan Dzilbo, Zygmunt Wojniło, Jolanta Nowicka, Helena i Roman Rotkiewiczowie, Czesława Bylińska-Rymszonok. Oni, jak też najbardziej zasłużeni weterani z rąk znanej dziennikarki i wieloletniej chórzystki "Wilii" Krystyny Adamowicz otrzymali ponad 300-stronicową, bogato ilustrowaną książkę jej pióra "Strumieni Rodzica. 60 lat z "Wilią", specjalnie wydaną na diamentowy jubileusz zespołu, a będącą pierwszym tak o nim dogłębnym kompendium wiedzy.
Feeria barw i nastrojów
Podziwiać tylko zostaje wysiłek, jaki w wielkim stylu udźwignął obecny podstawowy reprezentacyjny skład zespołu. Po tym, gdy weterani opuścili scenę i zostali zaproszeni do zajęcia najbardziej honorowych miejsc w pierwszych rzędach widowni, by sycić dusze kunsztem następców, to właśnie oni stworzyli niepowtarzalne widowisko. A ponieważ tu i tam byli posiłkowani przez nastoletnich chórzystów bądź tancerzy, wytworzyła się wybiegająca w przyszłość więź pokoleniowa. Przemiennie zaprezentowano więc: i "Ostatni mazur", i polonez Michała Kleofasa Ogińskiego "Pożegnanie Ojczyzny", i multum suit oraz pieśni z różnych regionów Polski.
Raz za razem zmieniał się też sceniczny klimat: a to wesoły i zawadiacki, a to nostalgiczny ("Wilno, czy ty pamiętasz mnie?"), a to romantyczny (kiedy np. "odkurzono" przewspaniałe walce z filmów polskich, przygotowane specjalnie na 55. urodziny zespołu). Innymi słowy: istna feeria barw, strojów i nastrojów. Wyczarowywanych jak zbiorowo, tak też z indywidualnymi popisami solistów, w czym prym w tańcach wiedli: Mirosław Marszewski, Ewa Jurgielewicz, Wiktor Łapiń, Beata Gajduk, Tomasz Chszczanowicz, Honorata Markiewicz, a w śpiewie: Alina Ewelina Szostak, Andrzej Iwaszko, Jerzy Łukaszewicz, Krystyna i Andrzej Malinowscy, Małgorzata Nausewicz-Andrijauskienė, Elżbieta Jurgielewicz i Sylwester Stankiewicz.
Prawdziwą "wisienką na jubileuszowym torcie" stał się "Taniec chustkowy", który po raz pierwszy wystawiono w roku 1965 dla uczczenia 10-lecia zespołu, a który był owocem współpracy "Wilii" z Państwowym Zespołem Pieśni i Tańca "Śląsk", skąd do pomocy naszej Zofii Gulewicz przybyła legendarna choreograf Elwira Kamińska. Po raz drugi został wykonany w odległym roku 1991. Teraz zdecydowano odtworzyć go po raz trzeci.
Po tym, gdy obecna choreograf "Wilii" Marzena Suchocka otrzymała zgodę (ta potrzebna jest, gdyż ów przepiękny układ taneczny, jako jedyny z polskich tańców wciągnięty na listę dziedzictwa kulturowego UNESCO, jest poniekąd własnością "Śląska"), do Wilna, by podzielić się doświadczeniem z Koszęcina, gdzie wspaniały zespół ma swoją siedzibę, przyjechali choreografowie Sabina Szybka i Mario Maślaniec. I – przyznać trzeba – amatorscy uczniowie nie zawiedli renomowanych zawodowych nauczycieli. Podczas koncertu galowego wykonali go tak brawurowo, że nawet sam zastępca dyrektora "Śląska" Tomasz Janikowski nie szczędził słów podziwu. Ten hucznymi brawami skwitowała zresztą wypełniona po brzegi widownia.
Ciasno od gratulacji
Kiedy diamentowa jubilatka po kilkugodzinnym występie dosłownie na jednym oddechu wyczerpała naszykowany na ten koncert program, wybiła godzina składania okazyjnych pozdrowień, gratulacji, życzeń, dekorowania najbardziej zasłużonych odznaczeniami. Z czego zrobił się istny maraton z udziałem oficjeli jak miejscowych, tak też przybyłych z Macierzy. Koncert swą obecnością zaszczycili bowiem m. in.: ambasador RP na Litwie Jarosław Czubiński, konsul generalny Stanisław Cygnarowski, członkowie Krajowego Zarządu Stowarzyszenia "Wspólnota Polska" Krzysztof Łachmański i Marek Różycki, przewodniczący AWPL i europoseł Waldemar Tomaszewski, wiceprzewodniczący Sejmu RL Jarosław Narkiewicz, prezes Związku Polaków na Litwie, poseł na Sejm RL Michał Mackiewicz, przewodnicząca frakcji AWPL w Sejmie RL Rita Tamašunienė, prezes Stowarzyszenia Nauczycieli Szkół Polskich na Litwie, poseł na Sejm RL Józef Kwiatkowski, mer rejonu wileńskiego Maria Rekść, mer rejonu solecznickiego Zdzisław Palewicz, radni samorządu m. Wilna z ramienia AWPL, przedstawiciele organizacji społecznych i kulturalnych.
Obok słów serdecznych, jakie padły z pierwszych ust, prowadzący koncert odczytali pisma gratulacyjne, wystosowane w imieniu prezydenta RP Andrzeja Dudy przez Adama Kwiatkowskiego, szefa gabinetu głowy państwa, przez minister kultury i dziedzictwa narodowego RP Małgorzatę Omilanowską, premiera RL Algirdasa Butkevičiusa, ministra kultury RL Šarūnasa Birutisa, mera Wilna Remigijusa Šimašiusa. Cechowała je zbieżna tonacja – podziw dla dotychczasowych dokonań zespołu, jaki prezes Fundacji "Pomoc Polakom na Wschodzie" Janusz Skolimowski w odczytanym przez konsula generalnego Stanisława Cygnarowskiego okazyjnym pozdrowieniu określił jakże wymownym mianem "ikony polskiej kultury".
Kierownictwu w podzięce
Pogubić się też można było w rachowaniu dyplomowo-medalowych oraz kwiatowo-podarunkowych wyrazów uznania. Kierownik zespołu Renacie Brasel przyznano złoty medal Stowarzyszenia "Wspólnota Polska" i medal honorowy "Meritus Patriae" Fundacji "Pomoc Polakom na Wschodzie". Do odznaczeń prężyli też zgodnie pierś inni członkowie obecnego składu "Wilii", która zresztą dla uwiecznienia swych diamentowych godów postarała się o własne złote, srebrne i brązowe krążki, a te z najcenniejszego kruszcu przypadły Janowi Giedrojciowi oraz Jerzemu Łukaszewiczowi. Wielce miłym akcentem stała się owacyjna podzięka dla kierownik artystycznej Renaty Brasel, zgotowana przez chórzystów. Nie mniej uroczyście brzmiały pozdrowienia, kierowane przez tancerzy zespołu z lat 1995-2005 pod adresem koleżanki, obecnej choreograf Marzeny Suchockiej.
Skoro o kierownikach mowa, nie sposób pominąć też wkładu w kształtowanie dzisiejszego oblicza "Wilii" przewodzącej kapeli Anny Kijewicz oraz Beaty Bużyńskiej, mającej w pieczy dziecięcy narybek taneczny. To właśnie umiejętna współpraca "sztabu dowódczego" z ponad 140-osobową rzeszą tych, kto nie szczędzi tytanicznego wysiłku w brataniu się z ojczystym folklorem, pozwala wierzyć, że ideały, jakim przed 60 laty hołdowali stojący u kolebki zespołu, potrafią skutecznie mocować się z bliższym, dalszym i nawet bardzo odległym jutrem.
Co do tego pewni też byli kończący blok pozdrowieniowy księża proboszczowie – Tadeusz Jasiński oraz Józef Aszkiełowicz, którzy w młodzieńczym świeckim życiu też zanotowali udział w "Wilii". Przyszłościową perspektywę czasową zakreślono natomiast zgodnym odśpiewaniem tradycyjnych polskich "Sto lat".
komentarze (brak komentarzy)
W ostatnim numerze
NARODZIŁ SIĘ NAM ZBAWICIEL
ŻEGNAJ, "MAGAZYNIE"!
POLITYKA
2022 – ROKIEM WANDY RUTKIEWICZ
LITERATURA
NA FALI WSPOMNIEŃ
XVII TOM "KRESOWEJ ATLANTYDY"
WŚRÓD POLONII ŚWIATA
RODAKÓW LOS NIEZŁOMNY
MĄDROŚĆ LUDZKA SIĘ KŁANIA
prześlij swojeStare fotografie
Wiadomości (wp.pl)
"Zaklinacz Trumpa" na Florydzie? Misja szefa NATO
Mark Rutte, sekretarz generalny NATO, udał się na Florydę, by spotkać się z prezydentem elektem USA Donaldem Trumpem w jego rezydencji Mar-a-Lago. Informację tę podał holenderski dziennik "De Telegraaf". Rutte podróżował samolotem rządu holenderskiego, ponieważ NATO nie posiada własnych maszyn.
Zaczęli krzyczeć w stronę Hołowni. "Gdzie pan był w marcu"
Gorąco podczas spotkania Szymona Hołowni z mieszkańcami Rypina. Emocję wzrosły po tym jak Hołownia zaczął mówić o Radosławie Sikorski. Dwóch mężczyzn zaczęło oskarżać koalicję rządzącą, w tym samego marszałka. - Gdzie pan był w marcu, jak rolnicy protestowali? Jak w nas policja kostkami rzucała? - pytali mężczyźni.
Walka między Trzaskowskim a Sikorskim. Różnica w sondażu jest bardzo duża
Rafał Trzaskowski zyskuje największe poparcie wśród wyborców Koalicji Obywatelskiej, wynika z sondażu Radia ZET. Różnica między nim a Radosławem Sikorskim to kilkadziesiąt punktów procentowych.