"Kiedy odchodzi od nas na zawsze ktoś z naszych bliskich, przeżywamy utratę w gronie rodzinnym, mając świadomość bólu "prywatnego", który nas tylko dotyka. Gdy natomiast nie staje osoby publicznej, powszechnie znanej i szanowanej, ból ten ogarnia wszystkich, którzy kiedykolwiek tę osobę poznały i coś jej zawdzięczają. W ten sposób łańcuch solidarności w poczuciu żalu rozrasta się, obejmuje różne pokolenia. Świadomość utraty nie tylko bliskiego, ale i Wielkiego Człowieka, mobilizuje do tego, aby złożyć Mu hołd i wdzięczność za to, że był z nami i co uczynił dla innych. Osobą taką był bez wątpienia nieodżałowany śp. Jan Gabriel Mincewicz – doktor teologii, polityk, zasłużony dla Republiki Litewskiej działacz społeczny, a przede wszystkim wspaniały pedagog i wychowawca młodzieży, znawca i miłośnik folkloru Wileńszczyzny, wielki patriota rodzinnej Ziemi Wileńskiej, pomysłodawca i organizator Święta Pieśni Religijnej "Ciebie, Boże, wysławiamy" i Festynu Ziemi Wileńskiej "Kwiaty Polskie" w Niemenczynie. Jego najważniejszym dorobkiem życiowym, ukochanym "dzieckiem", był Reprezentacyjny Polski Zespół Pieśni i Tańca "Wileńszczyzna", który założył i doprowadził do "wieku dorosłego" – do 35-lecia. Część wychowanków zostawiła piękne świadectwa o Nim w filmie dokumentalnym "25 lat z "Wileńszczyzną" (1996), w książce "Pod prąd" (Wilno 2015), inni, już po Jego niespodziewanym odejściu, podzielili się wspomnieniami na łamach "Tygodnika Wileńszczyzny" i radia "Znad Wilii". Wielu przyznawało się do tego, iż wiadomość o odejściu Pana Jana (tak Go wszyscy w zespole nazywaliśmy) była wielkim ciosem na tyle, że nie byli w stanie uporządkować swoich myśli… Ludzi niezastąpionych ponoć nie ma, aczkolwiek mamy świadomość obowiązku zachowania pamięci o tym, o którym możemy powiedzieć, parafrazując słowa Zygmunta Krasińskiego wypowiedziane po śmierci Adama Mickiewicza: "My z Niego wszyscy…".
W owym czasie, gdy w naszej szkole jeszcze nie pracował Pan Jan Gabriel Mincewicz, nikt nie chciał uczęszczać do chóru szkolnego, nawet w różny sposób fałszowaliśmy głosy, by nas do niego nie przyjęto. Ale wraz z przyjściem Pana Jana wszystko zmieniło się na lepsze. Koledzy opowiadali, że śpiewać jest nawet ciekawie, a więc sama poprosiłam go, by sprawdził mój głos, a gdy powiedział, że mogę śpiewać, byłam niezmiernie szczęśliwa i odtąd śpiew w chórze został na zawsze moim ulubionym zajęciem. Dzięki Panu Janowi powstał szkolny zespół "Jutrzenka", a później z niego wyrósł polski zespół pieśni i tańca "Wileńszczyzna".
Zawdzięczamy naszemu drogiemu Mistrzowi wyjazdy na różne koncerty, konkursy, występy w telewizji, na republikańskie święta pieśni, wycieczki do różnych miast byłego ZSRR, regularne wspólne oglądanie przedstawień operowych i koncertów w Teatrze Opery i Baletu oraz w filharmonii w Wilnie. Śpiewałam w obu zespołach, a gdy musiałam opuścić "Wileńszczyznę", swe zamiłowanie przeniosłam do chóru kościelnego; temu zajęciu pozostaję wierna do dziś. Jestem pewna, że w wielu kościołach Wileńszczyzny można spotkać chórzystów – dawnych uczniów Pana Jana.
Pan Jan Gabriel Mincewicz był nie tylko naszym nauczycielem muzyki, ale też religii, w trudnych czasach sowieckich prowadził tajne nauczanie tego przedmiotu. Wyróżniał się na tle innych swoją skromnością, pracowitością, oddaniem swojej pracy. Jestem Mu bardzo wdzięczna za Jego poświęcenie dla nas. Uważam to za szczęście, że mogłam być Jego uczennicą.
Często wracam myślami do odległych lat szkolnych, od których dzieli mnie już prawie 40 lat. Najbardziej zapamiętały mi się lata, gdy do naszej szkoły w Niemenczynie przyszedł Pan Jan Mincewicz. Poprzednio uczęszczałam do chóru szkolnego prowadzonego przez innych kierowników, ale nie da się tego porównać z chórem zorganizowanym przez Pana Jana. Potrafił On zjednoczyć młodzież różnych narodowości, ponieważ w chórze śpiewali też uczniowie z klas rosyjskich i litewskich. W tamtych radzieckich czasach przygotowywaliśmy na różne występy czy przeglądy piosenki w trzech językach.
Pan Jan potrafił otworzyć nam, uczniom, piękno świata muzyki. Organizował wyjazdy na koncerty symfoniczne w filharmonii w Wilnie, na które wyruszaliśmy załatwionym przez Niego autobusem. Przed wyjazdem na lekcjach muzyki zapoznawaliśmy się z programem przyszłego koncertu, a później omawialiśmy usłyszane utwory, opisywaliśmy swoje interpretacje na ich temat. Wiele wrażeń pozostawiły też występy naszego chóru szkolnego w Litewskiej Telewizji, na Świętach Pieśni.
Jako uczennica śpiewałam w zorganizowanym przez Pana Jana zespole dziewczęcym "Stokrotki", który koncertował m. in. na Festiwalu Polskiej Piosenki w Pałacu Sportu w Wilnie. A jak bardzo mnie ucieszył pierwszy wyjazd z tym zespołem w 1980 roku do Polski! Dzięki zdolnościom Pana Jana do nawiązywania kontaktów, zwiedziliśmy wtedy piękne, zabytkowe miejsca w Macierzy.
Pan Jan był w naszej szkole unikatowym kierownikiem muzycznym, organizatorem, wspaniałym nauczycielem, reżyserem, plastykiem i fotografem w jednej osobie! Pamiętam pięknie urządzony przez Niego gabinet muzyki: ciekawe dekoracje na ścianach, gabloty ze zdjęciami najaktywniejszych członków zespołu (było tu również zdjęcie moje), ogłoszenia o próbach chóru "Jutrzenka" w atrakcyjnej szacie… Niezatarte wspomnienia w mojej pamięci z lat szkolnych zostawiły też zorganizowane przez Pana Jana wycieczki do Lwowa, Moskwy, Rygi, Mińska itd.
Dziękuję Bogu, że dane było mi się uczyć w tamtym czasie i w tej szkole, gdzie Pan Jan prowadził tajne kółko religijne "Świt", do którego zostałam zaproszona. Na zajęciach "Świtu" poznawaliśmy podstawy wiary, śpiewaliśmy piosenki o Stwórcy. Kierownik podawał nam przykłady prawdziwych, a nie tych, które znaliśmy z podręczników szkolnych, poglądów naukowych o Bogu, posiadał przy tym niesamowity dar przekonywania, umiejętnego prowadzenia dyskusji. Urzekała mnie Jego umiejętność przemawiania do słuchaczy w różnym wieku, zrozumiale i dostępnie. A jak fantastycznie bawiliśmy się na tzw. płomykach bożonarodzeniowych "Świtu" i "Promienia" (było to kółko religijne ze szkoły w Nowej Wilejce)!
W 1981 roku wraz z niektórymi innymi koleżankami z chóru szkolnego, z zespołów "Stokrotki" i "Jutrzenka" (Danutą Komar, Ireną Komar, Jadwigą Pszczołowską, Ireną Wołkową, Lusią Balciul, Jadwigą Trypucką) zostałam jedną z pierwszych członkiń chóru zespołu "Wileńszczyzna". Na jego próby dojeżdżałam wtedy z odległego od Wilna o 100 km (!) Kowna, gdzie studiowałam. Jakże wspaniałe były przygotowania do koncertów, wyjazdy – te dalekie i bliskie! Jakże wzruszający był występ na Światowym Festiwalu Zespołów Polonijnych w Rzeszowie, gdzie po raz pierwszy wykonywaliśmy piosenkę "Wileńszczyzny drogi kraj" autorstwa Pana Jana! Ze łzami w oczach śpiewaliśmy ten hymn ukochanej naszej Ziemi Wileńskiej razem z całym chórem polonijnym, który łączył ludzi z wielu zakątków świata! Za tak wielki wkład w moje życie i ukształtowanie osobowości jestem ogromnie wdzięczna śp. Panu Janowi. Dzięki Niemu zwiedziłam też wiele zakątków świata. Będę Go zawsze wspominać w swojej modlitwie.
Początki swojej przygody z muzyką i folklorem wileńskim, zapoczątkowanej jeszcze w chórze szkolnym w Niemenczynie, doskonale pamięta też Danuta Komar, krawcowa z zawodu (część strojów zespołowych – to dzieło jej rąk!). Sympatycy zespołu "Wileńszczyzna" z pewnością kojarzą ją jako świetną recytatorkę, gawędziarkę z kiermaszu Kaziukowego czy niezapomnianą "Teściową" z widowiska "Wesele na Wileńszczyźnie". Dzisiaj, gdy nie ma już Pana Jana, Danuta woli wspominać czasy odległe, te sprzed 40 lat. Oprócz występów z chórem szkolnym, zespołami "Stokrotki" i "Jutrzenka", słuchania koncertów muzyki klasycznej w filharmonii, w jej pamięci utkwiły też organizowane przez Kierownika wspólne z młodzieżą wypady na występy artystów polskiej estrady.
Wielkim wydarzeniem lat 70. był koncert w Pałacu Sportu w Wilnie znakomitego, nieżyjącego już piosenkarza, Czesława Wydrzyckiego, znanego jako Czesław Niemen. Traf chciał, że w szkole w Niemenczynie pracował jego szkolny kolega, pan Bronisław Kirwiel, którego żona Anna była współzałożycielką zespołu "Jutrzenka", dlatego po tym koncercie doszło do spotkania dawnych rodaków pochodzących z położonej na Białorusi wsi Wasiliszki… "Kupienie biletów na koncert tego bardzo popularnego artysty graniczyło z cudem, ale Pan Jan tylko sobie znanymi drogami załatwił nam je" – mówi Danuta. Jej wspomnienia z czasów uczestnictwa w kółku religijnym "Świt" można przeczytać w książce "Pod prąd". W księdze kondolencyjnej napisała ona: "Dziękuję, Nauczycielu, za całe moje życie! Opiekuj się, dobry Aniele, nami i "Wileńszczyzną"!
Śp. Pana Jana Mincewicza poznałam w 1968 roku jako nauczyciela muzyki w Szkole Średniej nr 26 w Nowej Wilejce, uczył nas od klasy pierwszej. Byliśmy klasą muzycznie uzdolnioną, graliśmy na różnych dziecięcych instrumentach muzycznych: harmonijkach, trąbkach, bębenkach. Tworzyliśmy bardzo oryginalną orkiestrę, z którą występowaliśmy na różnych imprezach szkolnych i poza nią, a nawet w Telewizji Litewskiej! Było to możliwe dzięki naszemu nauczycielowi, który sprowadzał dla nas różne instrumenty, opracowywał utwory, miał ogromną cierpliwość ucząc nas, pracując z nami. A jakie piękne i ciekawe były lekcje muzyki! Słuchaliśmy nagrań z utworami różnych kompozytorów, uczyliśmy się teorii, śpiewaliśmy piosenki z nut, wyklaskiwaliśmy rytmy. Lekcja przebiegała bardzo szybko, z niecierpliwością czekaliśmy następnej.
W starszych klasach trafiłam do tajnego kółka religijnego "Promień". Pamiętam nasze spotkania na przyrodzie, coroczne obchodzenie stacji Drogi Krzyżowej w Kalwarii Wileńskiej, rozważania Męki Pańskiej. Tłumaczył nam prawdy wiary w bardzo prosty, dostępny sposób, nawiązując do naszego życia, do teraźniejszości. Uczył nas poznawać i widzieć Boga np. w przyrodzie, która jest piękna i doskonała pod każdym względem.
Wiosną 1981 roku, już jako studentka zostałam zaproszona do zespołu "Wileńszczyzna". Tak zaczęła się moja wielka przygoda artystyczna i dalsza współpraca z Nauczycielem. W zespole śpiewałam 11 lat, do maja 1992 roku. Był to najciekawszy, najpiękniejszy okres mojego życia. Próby, koncerty, spotkania, wyjazdy, poznawanie ciekawych ludzi... Nasze trasy koncertowe obejmowały Wilno i Wileńszczyznę, bazy "Energopolu" (w byłym ZSRR) i oczywiście – Polskę. Ile radości sprawiał każdy wyjazd, jak ciepło i serdecznie wszędzie nas witano i przyjmowano!
Lecz tak już jest w życiu, że czas leci nieubłagalnie. Szybko przeminęły beztroskie, młode lata, pojawiły się nowe obowiązki (rodzina, dzieci), nadszedł czas opuścić zespół. Dzisiaj, stojąc w szeregach weteranów zespołu, na koncertach jubileuszowych, czuję wielką radość i dumę, że należałam do zespołu "Wileńszczyzna". Na ostatnim jubileuszowym spotkaniu w Domu Kultury Polskiej z okazji 35-lecia zespołu, 19 września 2016 roku, Pan Kierownik dziękował weteranom i bardzo ciepło wypowiadał się o teraźniejszym składzie zespołu. Cieszył się bardzo, że wszyscy chórzyści są po szkole muzycznej i że jest to bardzo pracowita, utalentowana młodzież. Miał dużo ciekawych planów na przyszłość.
Pisząc te krótkie refleksje, jestem wdzięczna losowi, a może raczej Opatrzności Bożej, za to, że na swej drodze życiowej poznałam takiego człowieka, jakim był śp. Pan Jan Mincewicz – wspaniały kompozytor, poeta, mówca i nauczyciel, wielki patriota Wileńszczyzny. Cichy, bardzo skromny, głęboko wierzący, a jakże wielki i mocny! To odważny i charyzmatyczny człowiek, który całe swoje życie poświęcił służbie Bogu i ludziom, przyciągał ich do siebie i jednoczył. Nie bał się trudności, drogi pod prąd w każdych czasach, był zawsze gotowy wysłuchać innego człowieka i wyciągnąć do niego pomocną dłoń.
Dzisiaj, kiedy już nie ma z nami nieodżałowanego Nauczyciela i Kierownika, pozostały Jego dzieła, Jego "Wileńszczyzna". Pozostanie On na zawsze w naszej pamięci i sercach.
Lusia Duchniewicz (z domu Bryżys), nauczycielka muzyki i wychowawczyni w przedszkolu w Antowilu, była chórzystką zespołu "Wileńszczyzna" w latach 1988-1998. Do zespołu trafiła za namową koleżanki Wilhelminy Greckiej, z którą studiowały razem w dawnej Wyższej Szkole Muzycznej im. J. Tallat-Kelpšy w Wilnie. Najbardziej utkwił jej w pamięci pierwszy wyjazd z zespołem do Polski, na Światowy Festiwal Zespołów Polonijnych do Rzeszowa, wtedy odbyła się światowa premiera wykonania najpopularniejszej pieśni autorstwa Pana Jana pt. Wileńszczyzny drogi kraj... Stała się ona wtedy hymnem całego festiwalu, w finale śpiewały ją zespoły z różnych stron świata.
Było to pierwsze spotkanie nas, Polaków z Litwy, z rodakami z zagranicy. Później tych spotkań było jeszcze bardzo, bardzo wiele, podczas występów w Belgii, Danii, Holandii, Francji i Anglii. Traf chciał, że obecnie Lusia jest parafianką nie byle kogo, ale dawnego chórzysty zespołu, księdza Marka Gładkiego, proboszcza z kościoła Serca Jezusowego w Podbrzeziu. Kiedy tylko nadarza się okazja, np. gdy ksiądz odwiedza rodzinę Duchniewiczów z wizytą duszpasterską, wspomnieniom z zespołem "Wileńszczyzna" w tle nie ma końca! "Dzięki Panu Janowi jestem tym, kim jestem. On ukształtował moje zainteresowania muzyczne, pomógł w realizowaniu marzeń o poznawaniu świata, nauczył miłości do folkloru wileńskiego, którą teraz przekazuję młodszemu pokoleniu Polaków z Wileńszczyzny. Cześć Jego pamięci" – mówi Lusia.
Zanim trafiłam do "Wileńszczyzny", nigdy wcześniej nie byłam na koncercie tego zespołu, znałam go tylko z relacji w ówczesnym "Czerwonym Sztandarze". Rozśpiewana i roztańczona młodzież w strojach ludowych wydawała mi się tak sympatyczna, toteż kiedy poznane w Wilnie koleżanki Halinka Andruszczyszyna i Gertruda Białas (obecnie Mażul) powiedziały mi, że w Szkole Średniej nr 5 jest nabór chętnych do chóru w "Wileńszczyźnie" i zaproponowały, byśmy razem poszły na przesłuchanie, od razu się zgodziłam.
Zostałyśmy przyjęte, rozpoczęły się próby z Panem Janem, pierwsze występy w Wilnie (najważniejsze odbywały się w dawnym Pałacu Związków Zawodowych) i okolicach, pierwsze w życiu wyjazdy do Polski (utkwiły mi w pamięci szczególnie występy w Teatrze Syrena w Warszawie i na Festiwalu Moniuszkowskim w Kudowie Zdroju) oraz na bazy "Energopolu" na Ukrainie… W repertuarze mieliśmy kilka piosenek ze "Śpiewnika domowego" Stanisława Moniuszki, polskie pieśni ludowe z terenów Wileńszczyzny w opracowaniu na głosy przez Pana Jana oraz kilka Jego piosenek autorskich.
Najbardziej podobał się wszystkim "Polonez wileński", ale później prześcignęła go popularnością pieśń "Wileńszczyzny drogi kraj", która stała się prawdziwym hymnem zespołu, wykonywanym później przez nas nie tylko w salach koncertowych, ale też w najbardziej nietypowych miejscach, np. podczas lotu samolotem nad Oceanem Spokojnym na występy do USA czy na wycieczce w kopalni miedzi w Lubinie, płynąc wąską łódką pod ziemią… W tym czasie zespół "Wileńszczyzna" już słynął z oryginalnych opracowanych przez Pana Jana widowisk wokalno-tanecznych: "Zaloty na Wileńszczyźnie" i "Wesele na Wileńszczyźnie". Dzięki Jego wysiłkom miał też nagraną swoją płytę, pierwszą w ZSRR wydaną w języku polskim.
Kiedy po 5-letniej przerwie związanej ze studiami w Polsce wróciłam do zespołu, zastałam tu sporo zmian. Pozmieniał się skład osobowy "Wileńszczyzny" – chórzystów było mniej, ale zaczęli oni wykonywać pieśni ludowe z ruchami (ach, te niezapomniane "Na parkanie siedzi Jaś", "A czyjeż to konie?" itd.), pojawiły się nowe widowiska tematyczne ("Z dymem pożarów", "Kiermasz Kaziukowy", później – "Noc Świętojańska na Wileńszczyźnie"), konto zespołu ubogaciła nowa płyta z pieśniami religijnymi. Widać było, że – dzięki Panu Janowi, naszemu choreografowi Leonardzie Klukowskiej oraz pomagającej im jako konsultant wokalny Natalii Sosnowskiej – zespół znacznie podniósł poprzeczkę, miał już wtedy za sobą występy w Danii, Holandii, Belgii, co w tamtych czasach graniczyło z cudem…
Było trudno, miewałam chwile, kiedy rodziły się wątpliwości, czy sprostam wysokim wymaganiom, ale na szczęście moja przygoda z "Wileńszczyzną" trwała jeszcze dziesięć kolejnych wspaniałych lat. Wspominam je jako życie zbliżone w pewnym sensie do życia artystów zawodowych, gdyż mieliśmy nie tylko koncerty w Wilnie i na Wileńszczyźnie, byliśmy gośćmi Festiwalu Kultury Kresowej w Mrągowie, ale wyjeżdżaliśmy też np. na 2-tygodniowe tournee po Polsce, koncertując każdego dnia w innym mieście, na renomowanych scenach (szczególnie pamiętny był dla mnie pierwszy występ na scenie Teatru Muzycznego w Gdyni, kiedy to śpiewaliśmy z ukrytymi w strojach indywidualnymi mikrofonami), udzielaliśmy wywiadów dla radia i telewizji...
Szczytowym osiągnięciem Pana Jana jako kierownika zespołu w latach 90. było zorganizowanie wyjazdów "Wileńszczyzny" do USA (dwukrotnie), Anglii, Francji, Włoch i Watykanu, gdzie mieliśmy szczęście uczestniczyć w audiencji u Papieża Jana Pawła II… Nawet dzisiaj załatwienie podobnych występów nie byłoby łatwe, a wtedy po prostu wydawało się cudem. Sprawił to jeden człowiek, który był nie tylko wspaniałym fachowcem w dziedzinie muzyki i pedagogiem, ale też dobrym psychologiem, który miał dar zjednywania sobie ludzi, docierania swoim krzepiącym słowem do serca każdego z nich – do nas, członków zespołu, i widzów.
Kiedy później co 5 lat spotykaliśmy się z dawnymi członkami zespołu przed kolejnym koncertem jubileuszowym "Wileńszczyzny", cieszyliśmy się, widząc, że nasz Kierownik jest pełen optymizmu i niespożytej energii, żyje nowymi planami. Po tym, gdy obronił On doktorat z teologii, myślałam, że nic mnie już w tym człowieku nie zadziwi, ale kiedy w 2015 roku, uczestnicząc w prezentacji przygotowanej przez Pana Jana książki "Pod prąd", poznałam wszystkie szczegóły dotyczące Jego działalności w czasach sowieckich na rzecz tajnej ewangelizacji młodzieży, zrozumiałam, iż się myliłam. W tym skromnym z wyglądu człowieku był wielki, niezłomny i bezkompromisowy bohater, na wzór męczenników Kościoła. Dziękuję Bogu, że mogłam poznać Go i być Jego uczennicą
Dla nas, młodocianych uczestników zespołu, ten znany na Wileńszczyźnie człowiek był Kierownikiem, bliską sobą, z którą wiązaliśmy naszą przyszłość i plany. Był do końca oddany swojemu dziełu, wierny wartościom moralnym. Kiedy spotkałyśmy się z Panem Janem po raz pierwszy jako członkinie "Wileńszczyzny", zrozumiałyśmy, że stoi przed nami ważne zadanie – godnie i na najwyższym poziomie reprezentować kulturę polską poprzez taniec. Wiedziałyśmy, że stajemy się odpowiedzialne za zespół jako całość, gdyż chór i my, tancerze, stanowimy jedno.
Pamiętamy, jak śp. Gabriel Jan Mincewicz przychodził na próby, oglądał nasze tańce i udzielał różnych porad. Zawsze miał każdemu z nas czekoladę i nowy numer gazety "Tygodnik Wileńszczyzny". Obstawał przy dyscyplinie, co nie zawsze nam się podobało. Z czasem jednak zrozumiałyśmy, że ta jest konieczna dla osiągania wyższego poziomu w tańcu i śpiewie, a także po to, by zachować wartości moralne, z których zespół jest znany.
Ogarnął nas wielki smutek, iż tak niestrudzony patriota i twórca kultury Wileńszczyzny odszedł do Wieczności na samym początku naszej drogi artystycznej. Miałyśmy wielki zaszczyt poznać niezwykle sprawiedliwego, kochającego młodzież i dbającego o ojczyznę człowieka. Żywimy ogromną nadzieję, że potrafimy godnie kontynuować podjętą przez Niego pracę. Kochany Panie Janie, pamiętamy, wspominamy, tęsknimy
komentarze (brak komentarzy)
W ostatnim numerze
NARODZIŁ SIĘ NAM ZBAWICIEL
ŻEGNAJ, "MAGAZYNIE"!
POLITYKA
2022 – ROKIEM WANDY RUTKIEWICZ
LITERATURA
NA FALI WSPOMNIEŃ
XVII TOM "KRESOWEJ ATLANTYDY"
WŚRÓD POLONII ŚWIATA
RODAKÓW LOS NIEZŁOMNY
MĄDROŚĆ LUDZKA SIĘ KŁANIA
prześlij swojeStare fotografie
Wiadomości (wp.pl)
Tragiczny finał poszukiwań noworodka w Wiedniu
Wiedeńska policja znalazła ciało noworodka w pobliżu szpitala Favoriten. Dzień wcześniej dziecko zniknęło z oddziału neonatologicznego, co wywołało szeroko zakrojone poszukiwania.
Śnieg i wichury. Francja sparaliżowana
Śnieg i wichury spowodowały chaos we Francji, gdzie wypadki drogowe i brak prądu dotknęły tysiące osób. W 31 departamentach Francji obowiązuje pomarańczowy alert pogodowy.
Pierwszy śnieg w Warszawie. Szczere reakcje mieszkańców
- Czekałem na to z utęsknieniem. - Ze śniegu się cieszę, bo u nas jest rzadko śnieg, a jak zobaczyłam, to się ucieszyłam. - Ładnie odśnieżyli, aż miło przejść - komentowali mieszkańcy Warszawy, gdy nad ranem zobaczyli ulice pokryte śniegiem. Obfite opady śniegu nad ranem w piątek w niektórych częściach kraju przyniosły ze sobą zimową aurę. Nocą w czwartek mocno sypało w Warszawie, dlatego nad ranem w piątek reporter WP Jakub Bujnik wybrał się do centrum stolicy, by porozmawiać z mieszkańcami. Większość naszych rozmówców cieszyła się ze śnieżnego poranka i chwaliła za odśnieżone chodniki, jednak nie mogą powiedzieć tego kierowcy, którzy tkwili tego dnia w korkach. - Trzeba odśnieżyć samochód, ale dobrze jest. - Wnuczek wyjdzie na sanki, na śnieżki, no coś pięknego. - Dobrze się chodzi, jest ładnie odśnieżone, czyściutko jest. - Zima powinna być zimą - przyznali warszawiacy. Z racji na dodatnią temperaturę śnieg z ulic Warszawy szybko znika, ale niewykluczone, że jeszcze wróci. Obejrzyj cały materiał ze stolicy, by dowiedzieć się więcej.