"Będąc urodzonym na Litwie i od samego dzieciństwa czytając Mickiewicza, naturalną koleją rzeczy zaciekawiłem się poezją, a następnie postanowiłem spróbować w niej swych sił. Sądzę gdzieś tak zacząłem coś tam pisać w klasie czwartej lub piątej szkoły średniej. Coś tam rymowałem i próbowałem naśladować innych poetów" – tak po latach przywołuje w pamięci początki swego wierszopisania urodzony w Miżanach na Ziemi Solecznickiej Jan Rożanowski, którego twórczość jest u nas ostatnio na wyraźnym topie. W niemałym stopniu zapewne dzięki Internetowi, gdyż tam właśnie na modłę XXI wieku zaczął zamieszczać własne utwory, prowadząc poetycki dialog z wirtualnym czytelnikiem. Jak sam się zwierza, bardziej dla zabawy niż na poważnie.
W moim głębokim przekonaniu dobrze się stało, że autor przed kilkoma laty zechciał porzucić po części internetowe "podziemie", przestawiając się na wydawanie drukowanych na papierze tomików. Prezentacja ostatniego z nich, a trzeciego z kolei, opatrzonego tytułem "Nasze życie jest drogą" odbyło się 22 stycznia br. w Domu Kultury Polskiej w Wilnie.
Ku miłemu zaskoczeniu głównego winowajcy okolicznościowej imprezy przy wypełnionej po brzegi sali, gdzie nie zabrakło też przedstawicieli Ambasady RP w Wilnie w osobach kierownika wydziału konsularnego Marcina Zieniewicza i jego sekretarz Irminy Szmalec, pod których adresem z ust tegoż winowajcy już na wstępie padły serdeczne wyrazy podzięki za wsparcie finansowe, pozwalające zaistnieć rzeczonemu wydaniu w nakładzie 100 egzemplarzy. Rozdawanych zresztą hojną ręką każdemu z obecnych na spotkaniu po opatrzeniu ich autografami.
Kiedy czytam strofy Pana Jana, a wyznam, że już od dłuższego czasu gorąco im kibicuję, kołacze mi o uszy czterowiersz jednej z pieśni jego wielkiego renesansowego Imiennika z Czarnolasu, tak oto wychwalającego żywot sielski-anielski:
Wsi spokojna, wsi wesoła,
Który głos twej chwale zdoła?
Kto twe wczasy, kto pożytki
Może wspomnieć zaraz wszytki?
Bo owe wychodzące spod pióra Rożanowskiego strofy jakże licznie wtopione są właśnie w wiejski pejzaż, zdecydowanie wszak bardziej ucywilizowany niż ten, towarzyszący przed bez mała pięcioma wiekami autorowi "Pieśni świętojańskiej o Sobótce". Tak czy owak, a jest Pan Jan z Miżan zagorzałym piewcą Wileńszczyzny jako takiej, a w szczególności – stron rodzinnych, w które wrośnięty jest korzeniami niczym mocarny dąb. To nic, że "tu nie rosną mango, kiwi" – jak zresztą przekornie zatytułował drugi ze swych tomików, że nieskazitelny lazur nieba co rusz mącą przewalające się kłębiaste chmury, że tę nieżyzną ziemię, by plon wydała bardziej dorodny, wypada gęsto zrosić wieśniaczym potem.
Rzeczułka Solcza, "bajecznie ładna latem i w zimie", Podborze, gdzie "kamienny kościół krzyżem świeci" albo Ejszyszki, kędy "po koronę jechał niegdyś kniaź Jagiełło", są wysławiane przez autora wierszem z jednaką pasją. Z powracającą niczym bumerang pamięcią o czasach, kiedy na Wileńszczyźnie-Ojczyźnie błogo się rządziła II Rzeczypospolita, którą po II wojnie światowej zastąpiła brutalna sowiecko-litewska rzeczywistość, zmuszająca miejscowy poczciwy lud polski do heroicznego trwania przy mowie, wierze i tradycjach przodków.
Zdaję sprawę, że taki zapiekły mieszczuch od urodzenia aż do śmierci tę jakże wdzięczną pochwałę wioski przyjmie zapewne z mieszanymi uczuciami. Bo i cóż mu tam chociażby po antonówce, zdolnej "lata smak w sobie przechować może nawet do Trzech Króli", po zapewnieniu, że "pomidory nadto duże", choć "nie widziały chemii żadnej", po zachwycie nad spacerem w lesie, gdzie "tlenu tyle, że choć rób zapasy".
Szczęśliwcem będzie jednak ten, kto w galopadzie przez czas i przestrzeń, do jakiej nieodparcie skłania będący za oknem XXI wiek, zechce, czytając te pisane wyraźnie pod cywilizacyjny prąd strofy, cokolwiek wyhamować, podnieść oczy wlepione w "ołtarzyki" w postaci telefonów komórkowych tudzież w inne wirtualne wabiki, jakimi dał się omotać do reszty współczesny człowiek, w kierunku prawdziwego Boga, czyniąc przy okazji rachunek sumienia wobec siebie i bliźnich.
Owszem, nie kryje Jan Rożanowski sentymentu do czasów, kiedy jego Miżany i okolice utożsamiały się z powiatem lidzkim na mapie województwa nowogródzkiego. Jak przystało na bacznego obserwatora, jego uwagi nie uchodzą też jednak problemy, z jakimi jako społeczność polska na Litwie na co dzień się borykamy, a jakie dotyczą chociażby ograniczeń używania języka ojczystego w życiu publicznym, sławetnej już pisowni nazwisk w paszportach z Pogonią, nie chcącej honorować specyfiki polskiego alfabetu. Tu i tam pojawia się nuta zatroskania z powodu zmniejszającej się liczby rodaków na Wileńszczyźnie, w czym obok ujemnego przyrostu naturalnego niedźwiedzią przysługę wyświadcza mnożąca się w zatrważającej skali emigracja zarobkowa młodzieży.
Ze swojskim tematem współbrzmią jakże swojsko dla ucha przekazywane treści, zanurzone w kojarzoną z prostotą kresową mowę. Która obok jej tylko znanych "smaczków" wyrazowych nie stroni też od drażniących ucho rodaków w Macierzy imiesłowów przysłówkowych uprzednich, czego przykładem niech chociażby posłużą: "niosły wiosną więc na jarmark co zrobiwszy zimą ręce", "krasnolicy wysoki tulipan sczerwieniawszy dosłownie jak Lenin" albo "na wioskowe kresowe podwórko maj niepewną pochodką przyszedłszy". Godne wszak pochwały, że ta kresowa mowa została poddana pewnej "cenzurze", dzięki czemu nie razi nadmiernymi rusycyzmami oraz innymi zaśmieceniami.
Wcale nie trzeba być wnikliwym czytelnikiem, by zauważyć, że Jan z Miżan zarówno na siebie, jak też na otaczającą rzeczywistość potrafi spojrzeć z dużą dozą humoru, stąd wiele strof, niczym u Jana z Czarnolasu, nosi fraszkowe zacięcie. Owego zacięcia z przymrużeniem oka wypada też życzyć temu samorodnemu Autorowi na przyszłość. Zda się za sprawą wszechwładnego pieniądza coraz bardziej poważną w swej istocie, zapominającą, iż dobry żart jest tynfa wart.
To tyle tytułem wstępu. A teraz zapraszam szanownego Czytelnika na przechadzkę z wierszami Pana Jana. Z radością tym większą, że jego debiut literacki w czerwcu 1999 roku nastąpił właśnie na łamach "Magazynu Wileńskiego".
Tu nie rosną mango, kiwi
Tu nie rosną mango, kiwi,
same żyta sine dali…
Najwyraźniej ktoś podziwi,
żeśmy stąd nie wyjechali.
Narodziwszy nas tu mamy,
przodek nasz tu się pochował
Że ciągłości się trzymamy,
może będą nas szanować.
Nam swój las bardziej zielony
i mokrzejszy własny strumień…
Że lubimy swoje strony,
Może kiedyś ktoś zrozumie.
My tu uczym się i żenim,
dokonujem interesów…
Może kiedyś ktoś doceni,
żeśmy nie rzucili kresów.
Tu zaciąga śpiewnie zawsze
każdy, stary i maleńki…
Że my gwary zachowawszy,
może ktoś nam powie: Dzięki!
Drogi tu nam każdy kamyk
polny ten, tamten z pałacu…
Że swej ziemi się trzymamy,
musi ktoś powiedzieć: Szacun!
Tylko do Litwy leży mi dusza
Śpiewnie zaciągam od urodzenia,
Wilniuków taka wymowy wada…
Poprawny polski znam i doceniam,
tylko, że gwarą milej się gada.
Jak powiedziałem w Macierzy komuś,
to pomyśleli, żem durnowaty –
Czuję się w Polsce lepiej jak w domu,
tylko na Litwę ciągnie do chaty.
Czemu aż taki kraj dla mnie drogi,
gdzie nas niełatwa spotkała dola…?
Smaczne są pszenne polskie pierogi,
tylko chleb żytni litewski wolę.
I nikt nie zgadnie, w czym są przyczyny
różnic Wilniuka i Koroniarza…
Ładne jak lalki w Polsce dziewczyny,
tylko o pannie tutejszej marzę.
Chyba to wszystko jakoś poskracać,
reasumować na koniec muszę:
Wciąż w stronę Polski serce odwracam,
tylko do Litwy leży mi dusza.
Ejszyszki
Szumią drzewa pochylone
tak, że aż za serce wzięło.
Przez to miasto po koronę
jechał kiedyś kniaź Jagiełło.
Wąska rzeczka czystą wodą
centrum z Jurzdyką rozgradza.
Nowogródzki wojewoda
tu przed wojną sięgał władzą.
Mury kościół okalają,
a dzwonnica jak w Krakowie.
Staruszkowie pamiętają –
był tu kiedyś Lidzki powiat.
Uczą polskich słów pacierzy
przykościelne tutaj mniszki…
Na krawędzi Litwy leży
miasto przodków mych – Ejszyszki.
Ziemia dziadów dla nas święta,
jest historią ona kuta –
Bruk ejszyski wciąż pamięta
stuk kopyta wojsk Narbutta.
Stąd pochodził Rapolionis,
który piśmiennictwo krzewił.
Rzeczypospolitej bronił
tu porucznik Borysewicz.
Krew niewinnych Żydów tutaj
strumieniami popłynęła…
Po dziś dzień tu słychać nutę
do słów Jeszcze nie zginęła…
Podwileński wierszoholik
Urodzony przy sowietach
w chacie utrzymanej z roli
Taki ze mnie tam poeta…
podwileński wierszoholik!
Kiedym był młody-zielony,
a w sąsiedzkiej chacie Ania,
rozszalały się hormony,
popłynęła grafomania.
Do sąsiada córki odą
uwieńczyłem swoje hobby.
Ojciec rzekł: marnujesz młodość,
na wierszykach nie zarobisz!
Bajkopisarz ty nie wielki,
wiatr rozhula się w kieszeni.
73 kopiejki
brał za stroczkę sam Jesienin.
Tylko jak ta myśl człowiecza
wolnym rymem fruwać woli,
nie tak łatwo się wylecza
zadawniony wierszoholizm.
Obracałem rymem w żarty,
co seriozne nawet było.
Wszystko zrobił śmiechu wartym
żal, tęsknotę, gniew i miłość.
Młodość nie chce dawać dubla,
głowa robi się już łysa,
a jam nic na wagę rubla
żelaznego nie napisał.
Z bazgraniny nie zbogaciał,
junność też pomarnowana…
Ale cieszę się, że znacie
chociaż jeden wierszyk Jana.
***
Dzisiaj wam napiszę o tak:
Daję słowo chłopa –
Gdybym miał kopalnię złota,
To bym ją zakopał
Dusza wszak drobnostkom rada,
Kiedy jest artystką
Nie ma szczęścia w tym – posiadać
Bez wysiłku wszystko
Gromadzimy każdą chwilę
Rękoma zasoby –
Mamy tylko lub aż tyle,
Co kto sercem zdobył
Wpadnij, Szczęście na kolację
Wpadnij, Szczęście na kolację
Ja zostawię drzwi otwarte
Zapisz tylko informację
Tę ode mnie w swą Sim kartę
Wejdź zmęczone szmatem drogi
Z pasją wrażliwej kobiety
Nie wchodziłaś w moje progi
Bardzo dawno już niestety
Obiecuję wino, świece,
Pogawędki kilka godzin
Mentalności Twej kobiecej
Ja postaram się dogodzić
Nie zaprzeczę Twoim planom
Wiem, że są niesamowite
Jeśli chcesz to zostań na noc
Cicho umkniesz tuż przed świtem
Tylko wpadnij – się powtórzę
Chociaż na mgnień oka kilka
Żebyś było mi zbyt duże
Jak poprzednio przyjdź na szpilkach
Choć i tak nie będziesz małe
Zwłaszcza w blasku wczesnej zorzy…
Szczęście! Ja Ci się nagrałem
Czy odnajdziesz i odtworzysz?
Wileńszczyzna to też kurort
Me sąsiedzi wyjechawszy
żrą banany i kokosy –
ja na wiosce tak jak zawsze
nie wypuszczam z rąk swych kosy.
Bo nie mnie brzeg mórz solonych,
Grecja, Tunis czy Mołdawia…
Niepojonych, niedojonych
krów na tydzień nie zostawię
Ech! daleko stąd wybrzeże,
góry jeszcze dalej, czuję
tylko powiedziawszy szczerze,
przez to ja nie kompleksuję.
Chociaż tu mniej mocy słonka
i do bólu znane wszystko,
mi pachnąca kwiatem łąka
to najlepsze uzdrowisko.
Wiem, to jest wbrew trendom mody,
białowroństwem naszych czasów,
za to grzyby i jagody –
wszystko będę miał wprost z lasu
Idę spać i wstaję z kurem
z wielkim światem tracąc zasięg
Wileńszczyzna – to też kurort,
choć nie każdy na tym zna się.
Ja kochałem swą babcię
Miała znoszone kapcie
Palce rąk bardzo grube
Ja kochałem swą babcię
Bo dawała mi rubel
Bo ciasteczka mi piekła
Kiedy czułem się głodniej
I falami szło ciepło
Bardziej niż z pieca od niej
Bo mówiła poprawnie
Bez rosyjskich wyrażeń
Bo twierdziła że dawniej
Miała też kufer marzeń
Bo wierzyła że kościół
Trwalszy od sielsowietu
Bo w niej było miłości
Więcej niż u poetów
Bo choć nie znała liter
A czytała troszeczki
Bo wręcz niesamowite
Wymyślała bajeczki
Bo jak wół pracowała
Całe życie dla chleba
Bo, że umrze, kłamała
A odeszła do nieba
W Wilnie – u siebie
Już obierał nas Niemiec,
Okradali nas Szwedzi
Ruski kozak w te ziemie
Wpadał bez zapowiedzi
Rabowali wandale
Skąd być możem bogaci?
Ktoś stąd uciekł na stale
Więcej niźli my stracił
Choć zarabiasz tam pieniądz
W europejskiej zgniliźnie
Funty lat nie zamienią
Nieobecnych w Ojczyźnie
Nic nie zmienisz w jestestwie
Choćbyś leciał za modą
W Zjednoczonym Królestwie
Nie zostawia się młodość
Wiem, twych potrzeb nie zbadam
Mitów nikt nie obali
Ale weź tak nie gadaj –
Jechał, bo wsie jechali
Czyż nie lepiej dla duszy
Niech na czarnym żyć chlebie
Niechaj w długach po uszy
Ale w Wilnie – u siebie
Polskość do serca
Mówią o nas, że nam nie pasuje
Strój krakowski i folklor z Macierzy
I że Polski już my nie miłujem
Proszę Państwa tym bredniom nie wierzyć
Jeszcze lubią tu starzy i młodzi
Dźwięk Mazurka i taniec Polonez
Po krakowsku na co dzień nie chodzim
Ale serca nam biało-czerwone
Choć historia niełatwa, zawiła
Naszej polskiej tutejszej wspólnoty
Rzeczpospolita nas zostawiła
To my jakoś wyżyli sieroty
Proszę zajrzeć do naszych parafii
Aby sprawdzić, że prawdę ja piszę
Że być dumna z polskości potrafi
Nasza młodzież z Podborza… Ejszyszek…
Nie słuchajcie oszustów i łgarzy
Jakby bredził coś o nas oszczerca,
Że krakowski strój nam nie do twarzy,
To niech zna, że nam polskość do serca
Między nami…
Takich rzeczy, jak ta – miłość
nie masz w sercu i w gawędzie.
Między nami nic nie było,
między nami nic nie będzie.
To był sen, pora się ocknąć,
chociaż śnić wciąż by się chciało.
Nic nie było, tylko mocno
przytulałem twoje ciało.
Tak, że samym nawet sercem
czułem, jak twe serce biło.
Tylko tyle, no a więcej
między nami nic nie było.
Czasem było w oczach mokro
po kolejnej nerwów próbie.
Nic nie było tylko stokroć
powtórzyłaś dla mnie lubię.
To szeptaliśmy w dwa głosy,
widać była w tym potrzeba,
nic nie było, tylko włosy
twoje miały zapach nieba.
Kolor wiosny miały oczy,
w smaku ust twych była miłość,
było coś, powiadasz po czym:
między nami nic nie było.
To mi wszystko się przyśniło,
niepotrzebnie zatem swędzi…
Między nami nic nie było
i na pewno już nie będzie.
***
Wujek stąd po wojnie uciekł
gdzieś na ziemie odzyskane,
gospodarstwo z drzewa rzucił,
a tam dostał murowane.
Po tutejszej swojej wiosce
jak to mówi się, nie płakał.
Lubił mówić: Tylko w Polsce
miejsce musi być Polaka!
Ale chleb litewski słodszy
masłem grubo smarowany…
wciąż przyjeżdżał, jak był młodszym
tu, gdzie ojciec pochowany.
A nabrawszy serów, mleka
i słoniny całe polce,
znów na zachód stąd uciekał,
bo Polaka miejsce w Polsce.
Gadał już polszczyzną ładną,
ale coś tam nucił gwarą.
Nieudały był już, pragnął
ujrzeć przodków kraj na starość.
Zanim zgasnął, to pieśń taką
snuły usta ledwie silne:
W Polsce miejsce jest Polaka,
lecz Wilniuka tam pod Wilnem
.
Mój domku…
Mój domku, chato ma kresowa,
chałupo barwna i urocza,
otwieram Ciebie dziś na nowo
dla swego serca, swoich oczu.
Gdy choć na krótko Ciebie zamknę,
też zdążam się po Tobie zdłużyć.
Fajnie jest chwycić za drzwi klamkę
po nawet najkrótszej podróży.
Otaczasz ciszą swą niezmiernie,
przytulasz w samy ciepły kąt,
jak matka czekasz na mnie wiernie
byle jakiego, byle skąd.
Kiedyś od tłumów nawet kipiał,
dla mnie nie było w Tobie ciasno,
najlepiej też mi się zasypia
pod strzechą starą, ale własną.
Przemawiasz do mnie dziwną mową,
co tylko duchem można poczuć…
Otwieram Ciebie dziś na nowo
dla swego serca, swoich oczu.
Za co lubi mnie czytelnik?
Ja od siekier, łopat, kielni
Skórę dłoni mam zgrubiałą…
Za co lubi mnie czytelnik?
Za tutejszość moją śmiałą?
Że w słownikach słów nie szukam
Że w sumieniu dziur nie wiercę?
Czy że serce mam Wilniuka
I kieruję się tym sercem?
Może za to, że Polakom
Strugam rym o swoich stronach?
Lepsza własna bylejakość
Czym nadjakość ukradziona
Czy że żart z powagi tworzę
Umiem śmiać się z siebie…? Właśnie
Jak jest człowiek przy humorze
Słońce świeci zawsze jaśniej
Chciałoby się czy nie chciało
Taka wada mej natury –
Skórę dłoni mam zgrubiałą,
Duszą nadtoż cienkoskóry
Wileńskie Kaziuki
Przed tradycją zdejmę czapkę
wartość jej pamiętam póki
Oj – lubiła mówić babka –
"Kiedyść to byli Kaziuki"
Tam chodziła na piechotę
nogi mając jeszcze zdrowe,
żeby kupić za trzy złote
wielkie serce kaziukowe
Kiermasz wielki, bardzo stary
liczy cztery już stulecia
Jak tam bywasz, nie do wiary
że kolejny wiek przeleciał
Ożywało średniowiecze
przy kościelnych pięknych wieżach
kto coś w zimie struga, piecze,
trzymał to do Kazimierza.
Nikt nie tracił czasu darmo
kiedy miał jego ciut więcej
Niosły wiosną więc na jarmark
co zrobiwszy zimą ręce
Wszystko było tam zaiste
od beczułek aż do dzbanków
sery, ryby i złociste
wielkie wiązki obwarzanków
Kindziuk, kiszka ziemniaczana
chleb smażony, świńskie uszy…
Wsio dla biednych i dla pana,
ciał potrzebom, pędom duszy.
A z jarmarku stary, mały
każdy musiał coś tam przynieść.
Prawda, ceny się kąsały
jak w żydowskim magazynie
Dzisiaj też choć nie już w złotych
bardzo drogo jest dla wielu.
Ludzie idą tam z tęsknoty
przed tradycją zdjąć kapelusz
Byle by dobrem świat nas pamiętał
Jakby się tego
ktoś nie wypierał,
każdy z nas kiedyś
będzie umierał.
Dusza odleci
w mistycznym stanie…
Po wszystkich przecież
coś tu zostanie:
Po mistrzu – uczeń,
kij – po podróżnym,
po sknerze – kucze
banknotów różnych.
Po gospodarzu
dobrym – krów aż trzy,
a po lekarzu –
pacjent i zastrzyk.
Tara zostanie
po kimś, kto pije,
po dziwce taniej –
taki sam klient.
Po ojcu – dziecię,
kawał łobuza,
zaś po poecie
wierszyk i muza.
Wszyscyśmy pomrzem…
Wiersza puenta:
Byle by dobrem
świat nas pamiętał.
Nasze życie jest drogą
Krzywą lub równą srogo,
Świętą… pełną nadużyć…
Nasze życie jest drogą,
Której nikt nie powtórzy
W oczy wiatru porywy,
Czasem pod nogi kłody
Jeśli cel jest właściwy,
Wnet marnieją przeszkody
Nieraz poprzerywana
Nasza droga też bywa
Tylko każdego rana
Słońce z ciemnem wygrywa
Co przeszedłeś – jest w tyle
Słodkie było czy słone…
Nasze życie to mile,
Tylko nam powierzone
Jeszcze dziś serca użyj
Jak natchniony poeta
Bo w życiowej podróży
Nie wiesz gdzie, kiedy meta
Święcie pamiętaj o tym –
Warto iść w imię Boże,
Bo dla prawdziwej cnoty
Żadna droga – bezdrożem
Czyjś trakt jest pełen znaków
Czyjaś droga jest dziką
Oby nie wybrać szlaku
Co prowadzi donikąd
Każdy z nas zostawia ślad
Zostawiamy wszyscy ślad
Mały… duży… z płaskostopiem…
Ktoś w postaci długich lat
A ktoś błysnął już i popiół
Każdy z nas zostawia ślad
Kiepski lub niesamowity
Jeden na dno hańby wpadł
Drugi wszedł na sławy szczyty
Każdy z nas zostawia ślad
Na swój sposób oczywiście
Albo to miłości kwiat
Albo chwasty nienawiści
Wszelek z nas zostawia ślad
Ten w postaci dzieci, wnuków
Tamten – czynów dobrych, rad
Bądź stroniczki na Fejsbuku
Tak stworzony jest ten świat –
Zaglądając tu na przemian
Każdy swój zostawia ślad
Choćby nawet i stóp nie miał
komentarze (brak komentarzy)
W ostatnim numerze
NARODZIŁ SIĘ NAM ZBAWICIEL
ŻEGNAJ, "MAGAZYNIE"!
POLITYKA
2022 – ROKIEM WANDY RUTKIEWICZ
LITERATURA
NA FALI WSPOMNIEŃ
XVII TOM "KRESOWEJ ATLANTYDY"
WŚRÓD POLONII ŚWIATA
RODAKÓW LOS NIEZŁOMNY
MĄDROŚĆ LUDZKA SIĘ KŁANIA
prześlij swojeStare fotografie
Wiadomości (wp.pl)
Tragiczna interwencja policji. Specjalna grupa prowadzi dochodzenie
W wyniku tragicznego zdarzenia, które miało miejsce w Warszawie, zginął policjant. Minister spraw wewnętrznych Tomasz Siemoniak rozmawiał z Komendantem Głównym Policji nadinsp. Markiem Boroniem, aby omówić szczegóły śmierci funkcjonariusza podczas służby. Jak poinformował resort spraw wewnętrznych, specjalna grupa policyjno-prokuratorska prowadzi dochodzenie.
Zagraniczne media piszą o prawyborach w KO. "Tusk szuka sojusznika"
W prawyborach Koalicji Obywatelskiej zwyciężył Rafał Trzaskowski. Okazuje się, że nie tylko polskie media przypatrywały się temu wydarzeniu. O wygranej prezydenta Warszawy piszą także zagraniczne media.
Wyniki Lotto 23.11.2024 – losowania Lotto, Lotto Plus, Multi Multi, Ekstra Pensja, Kaskada, Mini Lotto
Wyniki Lotto 23.11.2024. Sprawdź, czy najnowsze wyniki Lotto okazały się dla ciebie szczęśliwe. W sobotnim głównym losowaniu Lotto pula nagród wynosiła 6 mln zł.