Krótkie szczęście małżeństwa Sierakowskich

drukuj
Alwida Antonina Bajor, 26.02.2020

Ciąg dalszy. Początek w nr., nr. 11,12 2019 r., nr. 1 2020 r.

Teraz, w marcu 1863 w progu petersburskiego mieszkania Apolonii i Zygmunta Sierakowskich stał Aleksander Oskierka – kolega i przyjaciel Zygmunta z czasów uniwersyteckich, świadek na jego ślubie tamtego pamiętnego lipca 1862 w kościele śś. Janów.
Chwilę stali obaj wpatrzeni w siebie. Zygmunt przemówił pierwszy: Przynosisz mi wyrok śmierci – będzie potem wspominała Apolonia. Tym razem nie odmówił.
Umówili się, że zachowają głęboką tajemnicę odnośnie prawdziwego celu wyjazdu Zygmunta Sierakowskiego do Wilna. Upozorują go rzekomą chorobą żony, którą Zygmunt ma wywieźć na leczenie za granicą. Nie będzie więc prosił u swoich przełożonych o dymisję, ale o urlop w powstałej sprawie. Dymisja mogłaby wzbudzić ich podejrzenie.
W różnych źródłach napotkać można wzmianki, że służbę Sierakowski opuścił w stopniu kapitana. Jednak w swych wspomnieniach minister Milutin będzie później twierdził, że jeszcze przed delegacją służbową Sierakowskiego do Algieru, podniósł go do rangi pułkownika.
Sierakowski przyjechał do Wilna 27 marca / 7 kwietnia 1863. Zamieszkał w hotelu i po przeszło tygodniu pojechał do formującego się obozu powstańczego na Kowieńszczyźnie. Towarzyszyła mu żona Apolonia z Dalewskich Sierakowska. Po dotarciu do Kowna Apolonia udała się do Kiejdan, do siostry Julii, zaś Zygmunt do obozu.

Na falach łaski i niełaski Losu…

Całe jej późniejsze życie to raz po raz wyłaniające się w myślach i uczuciach obrazy z tamtych lat. Dzieciństwo, młodość, bracia, siostry, Zygmunt… Wtedy, gdy on walczył w lasach litewskich, pod wioskami, miasteczkami, a ona w Kiejdanach, w napięciu czekała na wieści, najważniejszym informatorem z miejsc wydarzeń był jej brat Konstanty. Później zrozumiała, że nie chcąc jej martwić, donosił jedynie o zwycięskim przebiegu walk. Dopiero w listach z Paryża z perspektywy czasu mógł sobie pozwolić na więcej szczerości.
Zygmunt niecierpliwił się, naglił do pośpiechu, do czynu, zanim nieprzyjaciel opamięta się w pierwszej chwili odmętu, zanim nie ściągnie na ziemię naszą większych sił swoich, obecnie rozproszonych, tj. rozrzuconych po wielkich przestrzeniach (…) Zygmunt dręczy się myślą o bezcelowym, bezczynnym przeżywaniu dni, kiedy według niego każda chwila płaci krwią i przyszłą niedolą Kraju, a ja patrząc na to dziwne zjawisko, o jakim dotąd nie miałem pojęcia, siejby szlachetnych, wzniosłych myśli, uczuć i konieczności spełniania obowiązków, myślę, że to, co on dziś sieje w duszach setek idących za nim, jest wystarczającą robotą dla człowieka w krótkich dniach jego życia (…)
Widząc ten dziwny wpływ, jaki wywierał na całe gromady, pytałem nieraz ze zdziwieniem, pod działaniem jakiej siły jest to zjawisko? Magnetyzmu? Iskry geniuszu? Czy iskry Bożej? Wiesz, że gdy go zobaczyłem po raz pierwszy w dzień Twego ślubu, żal miałem do Ciebie, żeś wychodziła nie za tego, kogo Ci w mej myśli przeznaczyłem. Dziwiłem się, że widząc go zaledwie trzy razy, zdecydowałaś się wyjść za niego. Dzisiaj nie dziwię się już niczemu, rozumiem Ciebie. Przebacz mi, że we wspomnieniach moich zwracam me słowa wprost do Twych uczuć osobistych.
Po wyjściu z Teresboru pod Łotwelami nieprzyjaciel w przemagającej sile otoczył nasze oddziały. Bitwa zażarta trwała do nocy. Pod Zygmuntem koń zabity, czapka przestrzelona. Z nastaniem nocy nieprzyjaciel cofnął się. Dołęga, przewidując napad dnia następnego, posunął oddziały głębiej w stronę marszu ks. Mackiewicza. (…)
(…) Zawrzała znowu walka, tym razem straszna, rozpaczliwa. Kosynierzy nasi dwa razy rzucali się do ataku, dwa razy, rażeni gęstym gradem kul cofnąć się musieli. Część strzelców poszła za ich przykładem. My stojący bliżej naszego pułkownika Antoniewicza dotrzymaliśmy placu, ale kiedy ten poległ i amunicji nam zabrakło, wielu z nas wycofawszy się szczęśliwie chwyciło za kosy. Najbliżsi moi towarzysze w szeregu legli. Józio Gieysztor z kulą w sercu siłą rozpędu podbiegł jeszcze kilka kroków, padł – a ja – nie podjąłem, nie uniosłem go z pola bitwy, nie mogłem oderwać oczu od szeregów nieprzyjacielskich, słyszałem jeden głos tylko: "Naprzód! Naprzód! Kosa dziś już naszą jedyną bronią!". Wiwulskiego z ciężką raną uniesiono z pola bitwy. Mówiono mi – nie byłem tego obecny, że Zygmunt na koniu przeszyty kulą w bok, ułożony na murawie, kazał siebie unieść i wpół klęczący uspokajał, zachęcał do dalszej bitwy, kierował nią. Niebo zasłoniło się chmurami, wiatr zimny przeszywający miecie nam śnieg w oczy. Każdy z nas czuł, że wybiła godzina stanowcza, rozstrzygająca o dalszych losach naszej kampanii, a z nią i sprawy.
Po przegranej bitwie birżańskiej Konstanty w randze oficera pozostał w oddziale Laskowskiego. Potem przez pewien czas pozostawał z Grochowskim. Potem miał swój własny oddział. Ciężko ranny, przekazał go Rutkowskiemu. Gubernia kowieńska zebrała środki, by podleczonego Konstantego wyprawić za granicę. W międzyczasie z Warszawy przyszło zarządzenie "Zaprzestać! Wszystko stracone". Takich, jak Konstanty znalazło się mnóstwo. Nie było pieniędzy na to, by szybko wypchać ich z kraju. Konstanty wydostał się przez Rygę. Nie zaznał w Paryżu spokoju. Wracał, by przemycać z Litwy pozostałych tam towarzyszy broni. Jakim cudem to robił? – będzie później dziwiła się siostra. 
Brat komisarza C., żeby się przedostać za granicę, uważał za jedyny możliwy środek dać się spowić w maszt okrętowy i tak miotany i kołysany między niebem i przepaścią morską wydostać się z granic państwa rosyjskiego. Konstanty dokonywał tego osiem razy. Przez wszystkie osiem razy nie odstępował go i pomagał mu Miłuszewicz, młody Litwin ze szlachty zaściankowej (napisze siostra Apolonia). Partie przeprowadzane przez Konstantego składały się, oprócz młodzieży ze szlachty, także ze żmudzkich chłopów i szlachty zaściankowej, którzy nie chcieli poddać się i złożyć przysięgi na wierność.
Po przybyciu do Paryża wielu z nich zmagało się z nędzą, Konstanty szukał dla nich i dla siebie pracy. Wyjechali do Szwajcarii. Tam Konstanty urządził ich w fabryce wyrobów żelaznych, gdzie wcześniej sam się zatrudnił, a gdzie przez szwajcarskich robotników byli traktowani jak intruzi. Potem wrócił do Paryża. Ktoś z kręgu polskich znajomych wystarał się mu o pracę w księgarni Mickiewicza. Może sam Konstanty powołał się na siostrę Apolonię i szwagra Zygmunta, którego wcześniej Władysław Mickiewicz poznał w Paryżu. Tak czy inaczej Mickiewicz zatrudnił go w swojej księgarni.
Atmosfera polityczna była naonczas we Francji okropna. Na ulicach – barykady, strzelanina, rozstrzeliwanie. Komuna, grożąc śmiercią, zmusza przebywających we Francji Polaków do zaciągania się w jej szeregi. Władysław Mickiewicz przed tym pogromem ucieka do Brukseli, przed odjazdem zobowiązuje Konstantego do opieki nad księgarnią.
Konstanty przez cały czas oblężenia Paryża służył w batalionie gwardii narodowej. Walczył dzielnie z oblegającymi Paryż Prusakami. Po zawarciu rozejmu podał się do dymisji i wrócił do pracy w księgarni Mickiewicza.
Podczas wojny cywilnej i rządów Komuny nie wziął w tym udziału. 21 maja 1871 do Paryża weszli wersalczycy. Tydzień później miały miejsce masakry komunistów. Po stronie rewolucjonistów walczyło wielu Polaków, stąd – prześladowania ich przez rząd. Ktoś nieprzyjazny Władysławowi Mickiewiczowi doniósł władzom, że "z tego" domu, w którym znajdowała się księgarnia, rzekomo padł strzał. Przyszli, zobaczyli, że tu mieszkają Polacy. W tym czasie u Konstantego był jego paryski znajomy Wernicki. Zabrali obu.
Kapitan w armii sprawował urząd całego trybunału. Spędzonych blisko Pałacu Luksemburskiego, spytał o nazwisko. Nazwisko polskie było dowodem winy. Kapitan skazywał na rozstrzelanie na zasadzie "tak chce los". Jednych skierowywał na lewo, drugich na prawo. Ci, których kierowano na prawo – odchodzili wolni, których na lewo – dostawali od razu kulę w łeb.
Konstantego skierowano na lewo. Padł z ręki tych, w których obronie do niedawna walczył…
Z tamtych krwawych walk pod Łotwelami utkwił w pamięci Apolonii jeszcze jeden, wyraziście rysujący się fragment, opowiedziany jej przez Swolkienia, kuriera między Wilnem a Kowieńszczyzną.
W dniu 7 maja / 25 kwietnia zaledwie awangarda Kołyszki pod Łotwelami o milę za Birżami połączyła się w małym lasku z Dołęgą, forpoczty moskiewskie rozpoczęły ogień. Nadszedł wkrótce major Merlin z dwiema kompaniami i walka przeciągnęła się 4 godziny. Przed nocą Moskale cofnęli się ku Medejkom, a Dołęga z Kołyszką rozłożył się w gęstej puszczy pod Gudziszkami. Walka trwała do nocy. Moskale mieli 65 zabitych i 85 rannych. Straty nasze były nieznaczące. Swolkień, który przywiózł raport opowiadał o zażartej walce, w której zabito konia pod Zygmuntem i czapkę miał przestrzeloną. Opowiadał także o wzięciu do niewoli Merlina, którego kazał wypuścić Dołęga mówiąc: "Daję ci wolność, ale pamiętaj, jeśli będziesz panem życia więźnia Polaka, obejdź się z nim tak wspaniałomyślnie, jak dziś z tobą postąpiłem". Jakoby Merlin nie miał wcale, przy sobie, pieniędzy na drogę, Zygmunt dał mu trzy ruble na opłacenie przejazdu do Medejek, czy Nowoaleksandrowska. Słyszałem wówczas krytykujących ten postępek Zygmunta – dziwiono się, że nie kazał go rozstrzelać. Nigdy z więźniem Zygmunt tak nie postąpił. O wymianie na więźnia Polaka nie mogło być mowy w wojnie partyzanckiej – z kim i gdzie się o tym umawiać?
Wcześniej od Konstantego straciła najmłodszego z czterech braci – Tytusa. Z wyroku Murawiowa został rozstrzelany na placu Łukiskim. Nie było już jej wtedy w Wilnie… Zginął wydany przez swoich – tak jak wcześniej jej mąż (przez Kajserową).
Mój drogi braciszku – pisała we wspomnieniach – jakże mało wiem o Tobie! Dlaczego Ciebie tak ścigał i osądził zaocznie na śmierć Murawiew? Dlaczego? Za co? Przecież byli winniejsi od Ciebie? Cały Wydział w pierwszym składzie ocalał. Ty jeden byłeś bez sądu na śmierć skazany. Żegnałeś przy bramie więziennej kolegów idących na śmierć. Ty przy egzekucji Zygmunta stałeś i żegnałeś nieszczęśliwego, ale to były rzeczy małe – rzecz uczucia. Ale gdzież Twa wina wzbudzająca tak straszną nienawiść Murawiewa? Czy może strach o swe życie? Nie wiem i wiedzieć nie będę, a Tyś nam nigdy o sobie nie mówił.
Z chwilą ogłoszenia wyroku śmierci i wyznaczenia ceny za ujawnienie ukrywającego się Tytusa Dalewskiego, mieszkańcy Wilna czynili wszystko, by go objąć jak największą opieką. Narzeczona Tytusa Helena Jamontt, księstwo Ogińscy, Rodziewiczowa i mnóstwo innych. Proszono go, błagano, by skorzystał z pomocy, organizowano mu ucieczkę. Zaprzyjaźniony z najstarszym bratem Tytusa Franciszkiem lekarz z Petersburga Feliks Rymowicz przysłał nawet Tytusowi wyrobiony paszport i pieniądze, ale Tytus się nie zgodził. Jeśli ktoś ma zginąć z tej placówki, gdzie byłem, lepiej niech ja sam zginę – powiedział. Tytus był pomocnikiem wojskowym prezesa wydziału Jakuba Gieysztora, a po jego uwięzieniu – Józefa Kalinowskiego (w przyszłości św. Rafała).
Tytus został zdradzony (jednak!) przez swoich. Doniósł na niego doktor Dziczkowski. Zdradziła Tytusa Syrokomlina, żona poety Władysława Syrokomli (Ludwika Kondratowicza). Z więzienia pisał Tytus Dalewski do swej ukochanej narzeczonej Heleny Jamontt.
Z powodu zdrady doktora Dziczkowskiego nasłanym był szpieg do Syrokomlinej. Kiedym wszedł, wpadła za mną policja i uwięziła wszystkich znajdujących się w jej mieszkaniu. Znaleziono przy mnie i w mieszkaniu mocno mnie kompromitujące papiery.
Pierwsze dni więzienia były jeszcze znośne, na trzeci dzień odebrano mi wszystko. Zostałem tylko w bieliźnie. Przeprowadzono mię do ciemnego zimnego lochu bez podłogi, nie dano pościeli, musiałem sypiać na wilgotnych nagich cegłach. Przez trzy dni żyłem o chlebie i wodzie.
W sobotę, w tym dniu, kiedyś mię śniła, wezwano mię do Komisji na tak zwane "oczne stawki" z Syrokomliną. Na jej prośby i zaklęcia musiałem podpisać ostatecznie mnie potępiające jej zeznania. Oświadczyłem przy tym Komisji, że jeśli mi nie ulżą, roztrzaskam sobie głowę o róg muru. Twarz moja musiała być straszną. Oczy błyszczały z głodu i chłodu; twarz w błocie, ręce w piasku i brudzie. Członek Komisji odskoczył przerażony.
Wróciłem do swego lochu z myślą o samobójstwie. Już miałem je popełnić, kiedy przyniesiono mi płaszcz i kilka desek zbitych. To była rozkosz!
Teraz używam praw przysługujących wszystkim więźniom, bo jestem przed wojenno-polowym sądem. W poniedziałek sąd wojenno-polowy prześle swój wyrok na mnie do Murawiewa. We wtorek lub w dni następne będę zamordowanym.
W życiu mojem nie zaznałem szczęścia. Dzieliłem z moją rodziną jej wielką niedolę i wszelkie moralne udręczenia. Kochałem moją ojczyznę i dla niej miło mi jest teraz oddać życie. Zostawiam moją rodzinę pod opieką ludu mego, bo z nas braci nikt nie pozostanie przy życiu.
Za trzy dni święto Bożego Narodzenia. Proszę Ciebie – rozłam opłatek w imię moje. Będę z Wami myślą, uczuciem lub duchem.
Matko i Ty błogosławcie mi na śmierć, od której cud tylko lub Twoje modlitwy zbawić mnie mogą. A więc módl się i proś Boga o łaskę dla mnie.
Pytasz mnie, czy nie potrzebuję czego? To, co mam, wystarczy do mojej śmierci. W niebie zobaczymy się. Żegnam was na zawsze.
Dominikany 22 grudnia 1863 roku / 3 stycznia 1864 roku.
Tytus.
Teresia (pseudo Tytusa)
Wspierajcie pociechą rodzinę moją
W wilię Nowego Roku, dnia 30 grudnia 1863 / 11 stycznia 1864 roku, wyprowadzono Tytusa na śmierć przez rozstrzelanie z celi, z której w 1850 najstarszy brat Franciszek udał się na zsyłkę na Sybir.
Tytus Dalewski został rozstrzelany w 22 roku życia.
Syrokomlina, żona Władysława Syrokomli, czyli Paulina z Mitraszewskich Kondratowiczowa, została aresztowana 8 grudnia 1863 za pośrednictwo w przekazywaniu listów i rozkazów przywódców organizacji powstańczych na Litwie oraz za przechowywanie Tytusa Dalewskiego. Według akt Komisji Śledczej, skazana 21 lutego 1864 na 6 lat katorgi.
Wyrok zmieniony 9 marca na zesłanie na Sybir, razem z dziećmi – trzynastoletnim Władysławem i siedmioletnim Kazimierzem.
Z powodu rzekomo słabego zdrowia, zezwolono jej w 1868 roku na powrót do Wilna pod nadzór policji. W roku 1874 otrzymała prawo stałego zamieszkania w guberni wileńskiej. Jednak wiadomo, że nie odbywała kary na zesłaniu. W latach 1863-1868 była internowana w szpitalu więziennym u misjonarzy w Wilnie i zwolniona za wstawiennictwem żony Michała hrabiego Tyszkiewicza.
W tym czasie, gdy aresztowano Tytusa, w więzieniu znajdowała się siostra Tekla. Przebyła tam ponad rok. W chwili aresztowania Tytusa ujęto także Konstantego Kalinowskiego, Teklę Zienowiczównę oraz Syrokomlinę.
Niedługo doniesiono Apolonii, jak to się stało.
Doktor Dziczkowski wskazał komisji, gdzie i o której godzinie Tytusa zastać można. Nie wiedział tylko pod jakim nazwiskiem Tytus ukrywał się. Tę usługę wyświadczyła policji Syrokomlina wyjawiając w chwili, gdy w jej mieszkaniu aresztowano Tytusa i Zienowiczównę u niej mieszkającą. Ta ostatnia była znana ze swej zacności, bohaterstwa i patriotyzmu. Na drugi dzień po uwięzieniu poczciwa Tekla Zienowiczówna przysłała kartkę do Syrokomlinej, zaklinając ją, ażeby nie wydawała na pewną śmierć Tytusa, jedynego już z całej licznej rodziny; żeby cofnęła swe pierwsze zeznania, tłumacząc się wielkim podobieństwem Majewskiego (pod tym nazwiskiem dnia tego ukrywał się) do Tytusa, którego znała przed laty. Syrokomlina na poparcie swoich zeznań także i tę kartkę złożyła w ręce Komisji.
Kiedy Tytus wyprowadzony z podziemnego lochu, wynędzniały, utarzany w błocie, stanął przed nią na "ocznyje stawki", podbiegła do niego wołając: "Cóż to uczerniłeś się pan? W nadziei, że nie poznam? O! Poznam i ja, i dzieci moje! Dzieci! – powiedzcie, czy znacie tego pana? Dzieci odpowiedziały nawet po rosyjsku (Tytus Dalewski i Konstanty Kalinowski kolejno przysposobiali je do szkół, uczyli przez pamięć na ich ojca): "Tit Dalewskij". A w dziesięć dni później tak samo oświadczyły: "Konstantin Kalinowskij" – dały dowód, że skorzystały z języka rosyjskiego. Dzieci małe, niewinne – szły biedne za przykładem matki.
Bóg dobry sprawiedliwy zabrał naszego szlachetnego Ludwika (Syrokomlę) przed tą haniebną chwilą. Nieszczęsna ta kobieta wydała na śmierć naszego brata, a przez wszystkie lata pożycia z mężem była jego udręczeniem i pogrążyła go tym w chorobę, która przyspieszyła jego śmierć.
Dnia 30 grudnia 1863 / 11 stycznia 1864 żydek wezwany do szpitala dla naprawy okna stłuczonego, obrócony plecami do uwięzionych wpół mówiąc, wpół nucąc, bez odwrócenia głowy wyrzekł: "Smutna wiadomość. Dziś o ósmej rozstrzelano Tytusa Dalewskiego".
Słowa te przyprawiły Teklę o długą, ciężką chorobę, była bliska obłąkania.
Przy końcu drugiego roku więzienia, po skończonych indagacjach, przewieziono ją do murów pomisjonarskich. Jakże one były jej dobrze znane. Jakże niemiłosiernym szydercą jest los ludzki!
Mury te w czasach popowstaniowych służyły za pracownię dla artystów malarzy. Najdłużej tam mieszkał Adam Szemesz (wspomniany przez Felińską w pamiętnikach) i Elwiro Andriolli.
Adam Szemesz był zięciem Ewy Felińskiej, odwiedzał ją kiedyś, wraz z żoną, gdy Felińska była na zesłaniu.
Dalewscy przyjaźnili się z licznym gronem wileńskich malarzy, pisarzy, kompozytorów. Moniuszko dawał Apolonii lekcje muzyki, Andriolli uczył malarstwa, Szemesz – rysunku, śpiewu artystycznego – Nowakowski.
Cdn.
 

komentarze (brak komentarzy)

dodaj komentarz

W ostatnim numerze

W numerze 12/2021

NARODZIŁ SIĘ NAM ZBAWICIEL


ŻEGNAJ, "MAGAZYNIE"!

  • Inżynier-romantyk
  • Wiersze Henryka Mażula

POLITYKA

  • Na bieżąco

2022 – ROKIEM WANDY RUTKIEWICZ

  • Życie jak wspinaczka

LITERATURA

  • Pisarstwo Alwidy A. Bajor

NA FALI WSPOMNIEŃ

  • OKOP: działalność
  • Duszpasterze ratowali Żydów

XVII TOM "KRESOWEJ ATLANTYDY"

  • Twierdze, co Polski strzegły

WŚRÓD POLONII ŚWIATA

  • 150-lecie polskiego osadnictwa w Nowej Zelandii

RODAKÓW LOS NIEZŁOMNY

  • Styczyńscy. Spod Wilna na Syberię

MĄDROŚĆ LUDZKA SIĘ KŁANIA

  • O obowiązku

Nasza księgarnia

Wilno po polsku
Pejzaż Wilna. Wędrówki fotografa w słowie i w obrazie

przeglądaj wszystkie

prześlij swojeStare fotografie

Historia na mapie