Niczym koło zamachowe naszego odrodzenia

drukuj
Henryk Mażul, 13.06.2018

Minęło 30 lat od powstania Stowarzyszenia Społeczno-Kulturalnego Polaków na Litwie

O czymś takim śnił zapewne po nocach niejeden z naszych rodaków. Ten, który pozostał tu po stalinowskich zsyłkach w bydlęcych wagonach do sowieckich łagrów i dobrowolnych tzw. repatriacjach do Polski. Pozostał, by trwać na swoim. Nie dając za wygraną, choć widząc, jak z upływem czasu słabnie poczucie tożsamości narodowej, jak wyrodnieje język, jak karleje orli duch, jak w zatrważającym tempie maleje liczba szkół w języku ojczystym.

Dziś z perspektywy czasu można tylko się cieszyć, że po tym, kiedy z Moskwy ledwie powiało ożywczą "pieriestrojką", przypominającą powiew wiatru w wyraźnie zaczadzonym czerwoną ideologią imperium, i kiedy rozkraczonemu między Bałtykiem a Pacyfikiem kolosowi, jakiego przypominał Związek Sowiecki, gliniane nogi zaczęły się cokolwiek uginać, bynajmniej nie ucinaliśmy drzemki. Węsząc dobry moment w upomnieniu się o swoje, w środowisku zamieszkałych nad Wilią i Niemnem potomków legendarnego Lecha zaczęto szemrać o potrzebie biało-czerwonego odrodzenia. W dziennych i nocnych rodaków rozmowach temat ów szczególnie intensywnie artykułowała brać dziennikarska, pracująca naonczas w dzienniku "Czerwony Sztandar" i polskiej audycji Radia Litewskiego.
By od pokątnych rozmów znamienny czyn wykuć, musieli jednak zaistnieć tacy, co to zdecydują się wystąpić przed szereg, po czemu konieczna była obywatelska odwaga, która w odróżnieniu od czasów dzisiejszych nie dawała się wtedy wiązać na pęczki. Sowiecki kolos, choć coraz wyraźniej chwiał się na swych glinianych nogach, nie zdradzał bowiem jeszcze symptomów rychłego upadku, a stojące na straży bezpieczeństwa sławetne służby dwoiły się i troiły wręcz w zażegnywaniu tendencji destrukcyjno-separacyjnych. I wielka nam zbiorowa chwała, żeśmy ten krok poczynili, maskując wprawdzie nieco zamiar wyznaczonego na 5 maja 1988 roku zebrania założycielskiego, ulokowanego w auli ówczesnego Wileńskiego Instytutu Pedagogicznego (a to dzięki staraniom pracującego w charakterze wykładowcy tej uczelni Jana Ciechanowicza).
Zamieszczone na łamach "Czerwonego Sztandaru" skąpe ogłoszenie o dacie zebrania służyło tak na dobrą sprawę jedynie formalnym nagłośnieniem zamiaru powołania do życia Stowarzyszenia Społeczno-Kulturalnego Polaków na Litwie, gdyż zdecydowana większość z około 300 tych, którzy o godzinie 19.30 wypełnili salę, została powiadomiona tzw. pocztą pantoflową, by nie budzić niepotrzebnego zainteresowania postronnych.
A dodać trzeba, że bynajmniej nie wszyscy z takiego zaproszenia skorzystali. Jednych krępował normalny ludzki lęk, innych zatrzymała groźba przed utratą legitymacji partyjnych, jeszcze innych – możliwość pożegnania się z wygrzanym od lat intratnym zawodowym stanowiskiem. Tak czy owak, ogólnie jednak rzecz ujmując, frekwencja dopisała, co dodawało otuchy, że jako grupa inicjatywna w rozumowaniu o potrzebie nowego tworu, mającego pchnąć do przodu nasze odrodzenie, nie byliśmy odosobnieni.
Przy ustawionym na scenie długim stole usiedliśmy o wyznaczonej porze 11-osobową "tyralierą", którą imiennie w porządku alfabetycznym tworzyli: Jan Ciechanowicz (wykładowca akademicki), Ryszard Maciejkianiec (instruktor KC KP Litwy), Zygmunt Mackiewicz (biolog), Krystyna Marczyk (dziennikarz), Henryk Mażul (dziennikarz), Romuald Mieczkowski (dziennikarz), Wojciech Piotrowicz (dziennikarz), Jan Sienkiewicz (dziennikarz), Władysław Strumiło (dziennikarz), Jerzy Surwiło (dziennikarz), Zdzisław Tuliszewski (prawnik). Żeby swą obecnością uwiarygodnić to, co zgromadzonym w oparciu o naszkicowany statut tej organizacji przekazał proponowany zresztą przez grupę inicjatywną na prezesa Jan Sienkiewicz. I żeby, widząc spontaniczną reakcję na "tak" uczestników i świadków tego wydarzenia, poczuć dosłownie stężoną w powietrzu historyczną wagę chwili: że oto powstaje, oto rodzi się coś, co niejednemu bardziej zbratanemu z patriotyzmem jawiło się dotąd jedynie w śmiałej wyobraźni.
Zgodnie ze statutem, członkiem nowo powstałej organizacji o biało-czerwonych barwach mógł być każdy, kto deklarował chęć przyczyniania się własną pracą do realizacji jego celów i zadań. Te zresztą nie przypominały bujania w obłokach, a twardo bazowały na rzeczywistości. Zakładano przecież prezentowanie osiągnięć Polaków na Litwie, przeciwstawianie się wszelkiego rodzaju narodowościowym uprzedzeniom i animozjom, popieranie polskojęzycznego szkolnictwa, pielęgnowanie pamięci historycznej, krzewienie twórczości literackiej i działalności edytorskiej, rozwijanie twórczości artystycznej. Innymi słowy, pozytywistyczną pracę u podstaw, by nadrobić latami nawarstwiające się zaległości.
Polskie "pospolite ruszenie" w swych początkach mogło naprawdę imponować. Koła Stowarzyszenia wyrastały niczym grzyby po deszczu jak Wileńszczyzna długa i szeroka, w czym szczególnie zdwajali wysiłki organizacyjne dwaj Janowie – Sienkiewicz i Ciechanowicz. Sprzyjało temu bez wątpienia zatwierdzenie w dniu 16 czerwca tegoż roku jego statutu przez Litewski Fundusz Kultury, przy którym – zgodnie z obowiązującym wówczas ustawodawstwem – afiliowano SSKPL. Dla chętnych przekuwania patriotycznych pomysłów w dokonania był to znak, by ze zdwojoną energią podwijać rękawy w robocie. Zdawałoby się, bujne odrodzenie naszych rodaków na Litwie jest tylko kwestią czasu. A tymczasem, przysłowiowe licho nie spało…
Praktycznie równolegle ze Stowarzyszeniem Społeczno-Kulturalnym Polaków na Litwie powstał "Sąjūdis", będący synonimem litewskiego ruchu niepodległościowego (zebranie 30-osobowej grupy inicjatywnej miało miejsce 3 czerwca, a zjazd założycielski odbył się 22-23 października 1988 roku). Aby zewrzeć własne antysowieckie szeregi, pewne kręgi wyraźnie forsowały wizję wroga w zamieszkałych na Litwie Polakach. Jedną zgodną antypolską salwą grzmiały prasa, radio i telewizja, a wtórowały im w tym tonie liczne wystąpienia na jakże modnych wtedy wiecach. Do znudzenia powtarzając śpiewkę, rzekomo na Litwie nie ma Polaków, a jedynie spolonizowani Litwini, jakich wypada rychło przywrócić na pierwotne łono. Obok "Sąjūdisu" zamiar ten szczególnie demonstracyjnie manifestowało świeżo powstałe Stowarzyszenie "Vilnija", któremu zdominowana przez polski żywioł Wileńszczyzna stanowiła szczególną sól w oku.
Emocje po naszej stronie na dobre rozhuśtała podjęta w dniu 18 listopada 1988 roku decyzja Rady Najwyższej (ciągle jeszcze Litewskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej) o uzupełnieniu Konstytucji artykułem, nadającym językowi litewskiemu status języka państwowego. Na łamach "Czerwonego Sztandaru" wnet zaroiło się od publikacji, których autorzy mnożyli obawy, że polszczyzna zostanie wyrugowana z życia publicznego, co boleśnie uderzy w jej prestiż. Ton tego, co przelewano na papier, brzmiał stanowczo niczym werset "Roty": "Nie damy pogrześć mowy…!".
Owa mnożona przez krocie stanowczość wyraźnie nie przypadała do gustu przewodzącym antypolskiej wrzawie. By pozbawić nas trybuny informacyjnej, rozpoczęto nie przebierającą w środkach kampanię przeciwko ukazującemu się od lat 35 "Czerwonemu Sztandarowi", zarzucając mu podżeganie do waśni narodowościowych, fałszowanie historii i wręcz wywrotową antypaństwową działalność. Najbardziej radykalni zagalopowali się nawet w żądaniach likwidacji gazety i powołania w jej miejsce innej, mającej się ukazywać po litewsku, rosyjsku, białorusku i po polsku. Tę nagonkę wyciszył dopiero wystosowany na ręce I sekretarza Komunistycznej Partii Litwy Algirdasa Brazauskasa obszerny list-protest.
Kierowana przez Algirdasa Brazauskasa Komunistyczna Partia Litwy, która wiła się niczym piskorz między separacyjnymi ciągotami "Sąjūdisu" a deklarowaniem coraz bardziej werbalnej wierności władzom na Kremlu, z wielkim zatroskaniem postrzegała "iskrzenie" w stosunkach "Sąjūdisu" z SSKPL (co było przecież sprzeczne z moskiewską polityką "drużby narodow") i starała się w miarę możliwości temu przeciwdziałać. Rzeczony Brazauskas raz za razem podejmował się misji mediatora, starając się podczas bezpośrednich spotkań wsłuchać w potrzeby i postulaty Polaków – obywateli Litwy, a co za tym idzie – deklaratywnie obiecując czynienie im zadość. 
Odrodzeniowy entuzjazm przypominał ziejący lawą wulkan. Ważnym sprawdzianem czynnej postawy obywatelskiej okazały się przewidziane na 28 marca 1989 roku wybory deputowanych ludowych ZSRR. A mogliśmy mówić o nietuzinkowym sukcesie, gdyż w gronie obdarzonych zaufaniem dzięki tej czynnej postawie, nie bacząc na zmasowane ataki szowinistycznie nastawionej części społeczeństwa litewskiego w postaci pomówień, zniesławiania i dyskredytacji, do czego również czynnie zaangażował się kler, znaleźli się wspomniany Jan Ciechanowicz oraz dyrektor Wileńskiego Sowchozu-Technikum Anicet Brodawski. Mandat Jana Ciechanowicza miał wymowę szczególną, gdyż w pobitym przezeń polu w powtórnej turze głosowania został sam guru "Sąjūdisu" – Virgilijus Čepaitis – antyPolak z krwi i kości.
Na konto dokonań SSKPL bez wątpienia wypada zapisać wytypowanie 18-osobowej grupy naszych maturzystów na studia do Polski z ufundowanymi przez MEN stypendiami, w których pozyskaniu władze Stowarzyszenia musiały się nieco nagimnastykować. Zbliżająca się milowym krokiem 190. rocznica urodzin Adama Mickiewicza ukierunkowywała poniekąd działalność kulturalną. W ramach jej obchodów podjęliśmy się zorganizowania wycieczki śladami naszego narodowego Wieszcza na trasie Wilno – Bieniakonie – Bolcieniki – Nowogródek – jezioro Świteź. Ta pod względem liczebności przeszła najśmielsze oczekiwania, gdyż w dniu 16 października 1988 roku na wileńskiej Lipówce, skąd startowaliśmy, z Wilna i Wileńszczyzny zjechało raptem wypełnionych w komplecie 35 (!) autokarów i mnóstwo aut osobowych. Zaraz po ruszeniu z miejsca kolumna na czterech kółkach wydłużyła się na dobry kilometr i kto wie, czy gdyby nie eskorta na jej czele i na końcu policji drogowej na radiowozach, wyjazd ten dałoby się w ogóle zrealizować.
Szeroki rezonans uzyskały odbyte w dniach 27-29 stycznia 1989 roku I Zimowe Igrzyska Polaków na Litwie, znamienne o tyle, że ich gościem honorowym był legendarny polski skoczek narciarski Stanisław Marusarz. 12 najlepszych z najlepszych w rywalizacji zyskało prawo występu na mających się odbyć w dniach 18-26 lutego II Zimowych Igrzyskach Polonijnych. Występu zaiste historycznego, gdyż okraszonego debiutem Polaków spoza wschodniej granicy Macierzy w sportowych zmaganiach na śniegu i lodzie rodaków z całego świata. Opisy jak Igrzysk, tak też wycieczki tropem Wieszcza mógłbym wydłużyć o niejeden akapit, gdyż przy ich organizacji dane mi było aktywnie uczestniczyć.
Po niespełna roku Stowarzyszenie na dobre obrosło w organizacyjne piórka, o czym bardziej niż wymownie dowodzi liczebność szeregów – ponad 12 tysięcy członków zrzeszonych w 150 kołach (rejon wileński – 50, solecznicki – 50, Wilno – ponad 30, rejon trocki – 10, rejon święciański – 10, rejon szyrwincki – 2, Kowno – 1, rejon ignaliński – 1). Wszystkie one w pierwszym kwartale 1989 roku przeprowadziły konferencje, omawiające dokonania oraz kreślące plany na przyszłość, jak też typujące kandydatów do udziału w przewidzianym na 15-16 kwietnia 1989 roku pierwszym forum tej organizacji.
Dwudniowe obrady w Pałacu Związków Zawodowych na wileńskiej górze Bouffałowej z udziałem 736 z ogółu 740 delegatów (to ci dopiero rekordowe kworum!) dla niejednego stanowiły zapewne spore zaskoczenie. Stawili się bowiem na zjazd jako przedstawiciele Stowarzyszenia, a opuszczali salę jako ci, co to entuzjastycznie przekształcili je w Związek Polaków na Litwie. Dodać wypada, że potrzeba takiego tworu nie została jednak bynajmniej podjęta na capu-łapu. Wylęgła się pierwotnie w głowach członków tymczasowego zarządu, a została podyktowana przez dynamiczne realia wybijania się Litwy na samodzielność państwową. Co prawda, żeby nie potęgować i bez tego buszujących antypolskich nastrojów, została utajniona aż do obrad zjazdu.
Wtedy to z jego wysokiej trybuny wszem i wobec potrzebę tę ujawnił, podbudowując podpartymi nie do zbicia argumentami, wygłaszający referat sprawozdawczy prezes Jan Sienkiewicz. Rzeczywistość bowiem nakazywała wręcz, by mieć organ, mający uprawnienia zabiegania obok tego, co się składa na potrzeby w sferze kultury i oświaty, również o sprawy polityczne, czemu mogła sprostać jedynie w pełni samodzielna, a nie jak dotąd organizacja dolepiona do Litewskiego Funduszu Kultury, w którym – żeby ironia losu była większa – wypadło mieć za sąsiada polakożerczo nastawioną "Vilniję".
W ten to sposób po ponad 11 miesiącach działalności SSKPL przekazało sztafetę Związkowi Polaków na Litwie. Z wielką nadzieją, że będzie on godnym kontynuatorem tego wszystkiego, co nakazuje pamiętać, skąd nasz ród oraz pomnażać dokonania przodków. Teraz, po upływie trzech dekad, wypada się cieszyć, że szansa ta nie została zmarnowana.
5 maja br. czemuś w zupełnej niepamięci minęła 30. rocznica powstania Stowarzyszenia Społeczno-Kulturalnego Polaków na Litwie – pierwszej jaskółki naszego narodowego odrodzenia. Jestem pewien, że niejeden z naszych młodych rodaków, kto akurat tego dnia uczestniczył w mnożonym na ponad 10 tysięcy osób pochodzie ulicami Wilna, zorganizowanym przez Związek Polaków na Litwie z okazji Światowego Dnia Polonii i Polaków za Granicą, krocząc z biało-czerwonymi flagami albo niosąc transparenty z patriotycznymi hasłami, o istnieniu SSKPL nawet nie wie. I nie dziwota. Przyszli bowiem na świat już w epoce Związku Polaków na Litwie, a to, co dotąd było, jest dla nich poniekąd mamutową prahistorią.
Nie nawykły stać w miejscu czas czyni bolesne przerzedzenia w ludzkich szeregach. Z 11 "sygnatariuszy", jacy w dniu 5 maja 1988 roku znaleźli się w prezydium założycielskiego zebrania Stowarzyszenia Społeczno-Kulturalnego Polaków na Litwie, na liście żywych nie ma już nieodżałowanych: Jerzego Surwiły, Władysława Strumiły i Zdzisława Tuliszewskiego. W zaświatach od lat dwudziestu przebywa też Ludwik Młyński, którego choć zabrakło na scenie w chwili narodzin SSKPL, aktywnie uczestniczył w pracach przygotowawczych. Tam wypada ponadto szukać plastyka Aleksandra Żyndula – autora godła Stowarzyszenia w postaci rozwartej księgi przepołowionej biało-czerwonymi barwami, którą nietrudno skojarzyć z orłem z szeroko rozpostartymi skrzydłami, zasłaniającymi w znacznym stopniu umieszczony na drugim planie kontur Litwy, co obraziło ikonę "Sąjūdisu" Vytautasa Landsbergisa do stopnia, że zrezygnował z przyjęcia zaproszenia do udziału w obradach I zjazdu w charakterze gościa, dając nawet temu wyraz w specjalnym oświadczeniu.
Osobiście, wbrew galopadzie czasu, z olbrzymim sentymentem przenoszę się częstokroć w myślach do tego okresu, a pamięć w sposób szczególnie honorowy koduje jakże wartki tok wydarzeń. Może dlatego, że dodaliśmy im skrzydeł. Udział w tegorocznej paradzie polskości, jaka 5 maja niczym wezbrana rzeka przetoczyła się ulicami Wilna sprzed Sejmu RL przed Ostrą Bramę, a jakiej data zbiegła się akurat z 30. rocznicą powstania Stowarzyszenia Społeczno-Kulturalnego Polaków na Litwie, po raz kolejny utwierdził mnie w głębokim przekonaniu o potrzebie poczynań sprzed trzech dekad.
Fot. Walery Charin

komentarze (brak komentarzy)

dodaj komentarz

W ostatnim numerze

W numerze 12/2021

NARODZIŁ SIĘ NAM ZBAWICIEL


ŻEGNAJ, "MAGAZYNIE"!

  • Inżynier-romantyk
  • Wiersze Henryka Mażula

POLITYKA

  • Na bieżąco

2022 – ROKIEM WANDY RUTKIEWICZ

  • Życie jak wspinaczka

LITERATURA

  • Pisarstwo Alwidy A. Bajor

NA FALI WSPOMNIEŃ

  • OKOP: działalność
  • Duszpasterze ratowali Żydów

XVII TOM "KRESOWEJ ATLANTYDY"

  • Twierdze, co Polski strzegły

WŚRÓD POLONII ŚWIATA

  • 150-lecie polskiego osadnictwa w Nowej Zelandii

RODAKÓW LOS NIEZŁOMNY

  • Styczyńscy. Spod Wilna na Syberię

MĄDROŚĆ LUDZKA SIĘ KŁANIA

  • O obowiązku

Nasza księgarnia

Pejzaż Wilna. Wędrówki fotografa w słowie i w obrazie
Wilno po polsku

przeglądaj wszystkie

prześlij swojeStare fotografie

Historia na mapie