Hiobowa wieść ma to do siebie, że zwykła spadać gromem z jasnego nieba. A właśnie taka za pośrednictwem naszych mass mediów runęła 14 lipca, budząc wyraźne zatroskanie społeczności polskiej na Litwie. Bo też jakże inaczej, skoro wyartykułowana przez władze Litewskiego Uniwersytetu Edukologicznego stanowczo wieściła wszem i wobec o przerwaniu rekrutacji na tegoroczny I rok studiów na przypisanej od roku 1961 tej uczelni Polonistyce.
Żeby paradoks był większy uczyniono to wyraźnie wyprzedzając wydarzenia, na całe dni pięć przed oficjalnym terminem możliwego składania dokumentów przez kandydatów, ubiegających się o studenckie indeksy. Ten pośpiech rozbrajająco motywowano rzekomo nikłym zainteresowaniem, gdyż – jeśli wierzyć władzom – chęć podjęcia studiów na tym kierunku miały dotąd wyrazić jedynie dwie osoby. Po raz kolejny zdecydowano więc uciec się do nagminnie stosowanej przez decydentów litewskich wobec potrzeb zamieszkałych na Litwie Polaków metody buldożera.
Na szczęście, pierwotne kompletne zaskoczenie po naszej stronie nie trwało długo. W zgodnym froncie do obrony Polonistyki rychło stanęły: Akcja Wyborcza Polaków na Litwie – Związek Chrześcijańskich Rodzin, Związek Polaków na Litwie oraz Stowarzyszenie Nauczycieli Szkół Polskich na Litwie "Macierz Szkolna". A choć pierwotnie rozmowy na ten temat w Ministerstwie Oświaty i Nauki przypominały trafianie przysłowiową kosą o kamień i wróżyły niewiele dobrego, ci, co taką decyzję podjęli, musieli się cofnąć pod presją argumentów nie do zbicia i jak niepyszni ją odwołać. Przed każdym, kto po ukończeniu szkoły polskiej wyrazi chęć zgłębiania wiedzy w ojczystym języku w ławie studenckiej zapalono więc – mimo upływu wyznaczonych terminów – w miejsce czerwonego zielone światło.
O tym, na ile była to decyzja pospieszna, w której spłodzeniu zresztą ministerialni klerkowie przerzucali się odpowiedzialnością z władzami uniwersytetu kształcącego przyszłych pedagogów, bardziej niż dobitnie dowodzi fakt zgłoszenia się na pierwszy rok polonistycznych studiów aż 18 (!) osób. Wszystko wskazuje więc na to, że czynione w ekspresowym tempie, bez krzty dobrej woli zakusy, by skończyć z mającą jakże nietuzinkowe zasługi dla społeczności polskiej placówką akademicką, wzięły w łeb.
Radości, iż dzięki "pospolitemu ruszeniu" wygraliśmy bitwę, nie powinna jednak niepotrzebnie przesłonić euforia, z którą w parze zwykło chadzać podstępne spoczęcie na laurach. Bo – w moim głębokim przeświadczeniu – wojna o to, by dziś i jutro było komu nauczać w naszych szkołach języka i literatury ojczystej, winna trwać nadal. Z udziałem nas wszystkich: nauczycieli, wykładowców, rodziców, młodzieży, czyli ciebie i mnie, kochany rodaku.
To prawda, o czasach, kiedy to Polonistyka w położonej nad brzegiem Wilii uczelni potrafiła przy egzaminach wstępnych gromadzić nawet po ponad trzy osoby na jedno miejsce i kiedy wzorem wileńskiej Alma Mater za czasów carskich promieniowała tak daleko, że przyjeżdżali tu chętni podjęcia studiów nawet ze Lwowa, pozostały jedynie dobre wspomnienia u starszej gwardii tych, kto tu zdobył dyplomy wyższego wykształcenia. Dające przepustkę wcale niekoniecznie do wykonywania jedynie zawodu nauczyciela. Jej wychowanków bowiem chętnie zatrudniano tam, gdzie była konieczna znajomość polszczyzny pisanej i mówionej: w prasie i na antenie radiowej, w redakcji podręczników w języku polskim czy też w pilotowaniu przybywających z Macierzy grup wycieczkowych, o co zabiegały biura "Sputnik" i "Intourist".
Słowem, była kochana Polonistyka, którą takoż osobiście miałem zaszczyt skończyć w coraz bardziej odległym roku 1975, powszechnie uważana za "kuźnię inteligencji polskiej" na naszych terenach. A nie muszę mówić, że na ten szczytny przydomek zapracowali w pierwszą kolej ci, kto podjął się pracy w szkołach. Takowych, odkąd w roku 1964 wręczono pierwszych 19 dyplomów – całe multum. To właśnie oni zaszczepiają młodzieży miłość do mowy ojczystej, pomagają zgłębić tajniki fonetyki, ortografii i składni, wyczulają na piękno poezji. A podziw tym większy każdemu, kto oświaty kaganiec niósł lub niesie w maleńkich wiejskich szkółkach, dokąd postęp cywilizacyjny zdąża wyraźnie lelum-polelum. Ci, co na tym edukacyjnym "szańcu" bez bohaterskiego wypinania piersi do odznaczeń wytrwali nieraz nawet po kilkadziesiąt lat, wiedzą najlepiej, jakim wysiłkiem i wyrzeczeniem wypadło przypłacić za prostowanie ścieżyn do umysłów i serc wychowanków.
Szczytem mistrzostwa zawodowego pedagoga w obowiązującym obecnie systemie oświatowym na Litwie jest miano nauczyciela-eksperta. Nadawane za całokształt działalności z uwzględnieniem doświadczenia w zakresie nauczania przedmiotu, zaangażowanie w pracę lekcyjną i popularyzatorską, udział w pisaniu podręczników, przygotowanie pomocy dydaktycznych, systematyczne uczestnictwo w różnych formach doskonalenia zawodowego. Zważywszy powyższe, ręce same składają się do oklasków, gdyż zdecydowaną większość obecnych nauczycieli ekspertów języka polskiego ma za sobą w różnych latach studia "w Pedagogicznym". Trudno tu nie wymienić: Annę Gulbinowicz, Wiktora Kirkiewicza, Danutę Korkus, Teresę Król, Janinę Kuckienė, Lilię Kutysz, Teresę Michajłowicz, Irenę Moracz, Sabinę Naruniec, Czesławę Osipowicz, Anetę Polakiewicz, Ludmiłę Siekacką, Grażynę Siwicką czy Danutę Szejnicką.
Ten pisany złotymi zgłoskami mistrzowski poczet trzeba koniecznie wydłużyć o autorów podręczników z gramatyki bądź literatury, o szykujących laureatów Olimpiad Literatury i Języka Polskiego na Litwie i w Polsce. O prowadzących teatrzyki szkolne albo sposobiących młodzież do występów na konkursach recytatorskich "Kresy", co się odbywa po lekcjach. Kosztem czasu własnego i zabieranego rodzinom.
Poza świetnym nauczaniem przedmiotu absolwenci naszej Polonistyki mają czym się pochwalić w wierszopisarstwie, że przywołam tu: Romualda Mieczkowskiego, Józefa Szostakowskiego, Marię Łotocką, Mirosławę Wojszwiłło, Apolonię Skakowską, Alinę Lassotę, Reginę Pszczołowską, a też ja od czasu do czasu poetycko "grzeszę". W materii bardziej prozaicznej natomiast doskonale sobie radzą w administrowaniu, piastując odpowiedzialne stanowiska dyrektorów bądź wicedyrektorów szkół średnich i podstawowych. Ba, dorobiła się Ona nawet swego księdza (Tadeusz Jasiński), posła na Sejm RL i prezesa Związku Polaków na Litwie (Michał Mackiewicz), mera rejonu solecznickiego (Zdzisław Palewicz), kierownika wydziału oświaty rejonu wileńskiego (Lilia Andruszkiewicz), redaktor naczelnej "Naszej Gazety" w jednej osobie (Janina Lisiewicz), gawędziarki ludowej ciotką Franukową zwanej (Anna Adamowicz).
A na domiar nie brak tych, kto dobre imię wileńskiego polonisty z powodzeniem ugruntowuje poza granicami Litwy: Halina Subotowicz-Romanow prezesuje Kongresowi Polaków w Rosji; Roma Jadzińska-Alper jest wziętą aktorką Teatru Polskiego w Moskwie; Krystyna Marczyk pracuje w Departamencie ds. Polskiego Dziedzictwa Kulturowego za Granicą Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego RP; Stanisław Panteluk od lat wielu redaguje "Dziennik Kijowski", Sabina Giełwanowska – do niedawna prezenterska "lwica" Radia "Znad Wilii" – użycza dziś swego aksamitnego głosu jednej z radiowych stacji polonijnych w Kanadzie; przebywająca w Niemczech Liliana Narkowicz nie ustaje w trudzie dokumentowania w postaci książkowej dziejów Wilna i Wileńszczyzny, a Walentyna Krupowies jest nauczycielem akademickim na Uniwersytecie Przyrodniczo-Humanistycznym w Siedlcach.
Wszystko, o czym powyżej, bardziej niż dobitnie dowodzi o "marce", jaką za 56 lat istnienia zdążyła wyrobić wileńska Polonistyka, ponosząc wręcz nieocenione zasługi w budowaniu rodzimego intelektualnego bastionu nad Wilią i Niemnem. "Marki" tej winna być pomna stojąca przed wyborem zawodowej drogi życiowej obecna młodzież naszych szkół, chcąca zdobytą podczas studiów wiedzą z języka i literatury ojczystej dzielić się z tymi, kto w bliższej i dalszej przyszłości zasiądzie w ławkach, zastępując w tym starszych po fachu koleżanki i kolegów. Bo, cokolwiek by powiedzieć, krzywa wieku polonisty naszych szkół z powodu niewystarczającego dopływu "świeżej krwi" wyraźnie pnie się wzwyż. Jeśli temu nie zaradzimy dziś, już w niedalekiej perspektywie może zabraknąć troszczących się poprzez nauczanie i wychowanie, by już za młodu skorupka nasiąkała patriotyzmem w barwach bieli i czerwieni.
Ktoś powie, że coraz wyraźniej dające znać o sobie luki w kadrze nauczycieli polonistów – to problem o zdecydowanie szerszym ogólnolitewskim kontekście. Tocząca się już ponad ćwierćwiecze pseudoreforma oświatowa, której końca wciąż nie widać, wyraźnie uderzyła w prestiż zawodu nauczycielskiego, powodując zdecydowany odpływ chętnych nauki tego zawodu. Nie do pomyślenia wręcz, że ostatnio na Litewskim Uniwersytecie Edukologicznym poza Polonistyką (którą jednak, na szczęście, uratowano) z braku dostatecznej liczby chętnych postawiono krzyżyk aż na 11 kierunkach, m.in. na filologii angielskiej i litewskiej, biologii, matematyce i informatyce, historii w parze z wychowaniem obywatelskim.
Kto myśli cokolwiek logiczniej i jest zdolny wypatrzeć dłuższą perspektywę czasową, poważnie się zastanawia, jaką częścią ciała myślą mający decydować o przyszłości państwa, której kształcenie młodzieży jest przecież arcyważnym wyznacznikiem. Nas, będących mniejszością narodową, ma to wszak mniej obchodzić w porównaniu z bólem głowy, o jaki przyprawia Polonistyka.
A – cokolwiek by powiedzieć – jest to ból głowy już przewlekły. Od dobrych lat kilku bowiem problem z zebraniem gotowych podjęcia studiów na tym kierunku staje dosłownie na ostrzu noża. Bardziej niż wymownie dowodzą tego wyraźnie przetrzebione liczebnie poszczególne lata akademickie, mające studentów tyle, że ci z łatwością dają się policzyć na palcach dwojga rąk albo też notują każący bić na trwogę zerowy stan posiadania. Pochodną tak marnych widoków są cięcia etatów wśród kadry wykładowczej, która solidarnie postanowiła dzielić się przeznaczonymi na płace pieniędzmi wedle "urawniłowki", wyrażanej w jakże nędznym wymiarze finansowym.
Odpowiedź na pytanie: "Jak to się stało, że studia polonistyczne tak znacząco zdołowały?", niejedno ma imię. To najbardziej ogólne sprowadza się do stwierdzenia, że czasy radykalnie się zmieniły. O ile "za Sowietów" kierunek ten stanowił u nas jedyną możliwość zdobycia w ojczystym języku wyższego wykształcenia, o tyle po wybiciu się Litwy w roku 1990 na niepodległość ów monopol padł. W pierwszą kolej za sprawą filii Uniwersytetu Białostockiego w Wilnie, oferującej z roku na rok na dwóch kierunkach indeksy studenckie znacznemu odsetkowi maturzystów naszych szkół. Na domiar najzdolniejsi z nich zyskują możliwość podjęcia nauki na uczelniach wyższych w Macierzy, wspierani stypendiami rządu polskiego.
Kiedy w roku 1993, w imię pozorowanej przyjaźni Orła Białego i Pogoni, na Uniwersytecie Wileńskim została utworzona katedra filologii polskiej, nie należałem do tych, kto jej gorąco przyklaskiwał. Jako okrutny realista wiedziałem bowiem, że obok rekrutowania absolwentów szkół litewskich czy rosyjskich zwabi też pewien odsetek tych, co ukończyli nasze placówki oświatowe. Ponieważ przypuszczenia z nawiązką się potwierdziły, te "dwa fronty" siłą rzeczy w drodze konkurencji przerzedziły też szeregi chętnych studiowania tu i tam. Do stopnia, że dziś, co wypada ze smutkiem konstatować – obie biją na głośny alarm z powodów problemu z rekrutacją na pierwszy rok studiów. A nie wiem, czy ktoś, kto swego czasu na hurra albo bardzo sprytnie zrodził pomysł ze zdegradowaną zresztą w roku 2007 z katedry na centrum drugą polonistyką po judaszowemu nie zaciera z zadowolenia rąk.
Pozbawiony ludzkiego oblicza kapitalizm, na dobre rządzący się na Litwie, dyktuje ostre rygory na rynku pracy. Między bajki wypada włożyć luksus, jaki mieliśmy za czasów naszych studiów, kiedy na kilka miesięcy przed końcowymi państwowymi egzaminami i uroczystym wręczeniem dyplomów był tzw. przydział do pracy, powodujący wiedzę każdego co do przyszłego zatrudnienia.
Dziś wolnego etatu szukać trzeba na własną rękę, co z upływem czasu staje się coraz trudniejsze, zważywszy zawężający się polonistom rynek pracy, czego nie mogą nie dostrzec jak kończący szkoły polskie, tak też ich rodzice. Doradzający swym pociechom przykładowo studia na wileńskiej filii Uniwersytetu Białostockiego, gdyż zdobycie tam fachu ekonomisty albo informatyka znacznie bardziej atrakcyjnie się prezentuje na obecnym i przyszłościowym rynku zatrudnienia niż ten spod znaku filologii.
Doszukując się powodów zaistnienia trwożliwego dołka wśród przyszłych adeptów tego kierunku, wypada koniecznie wspomnieć o "niedźwiedziej przysłudze", wyświadczonej przez decydentów ministerstwa oświaty i nie tylko. Nie odwołany do dzisiaj ich "policzek", wymierzony w postaci wycofania z koniecznych na maturze egzaminu z języka polskiego boleśnie uderza w jego szkolny prestiż. Ambitne podejmowanie decyzji o potrzebie końcowego sprawdzenia tej wiedzy przez społeczności naszych placówek oświatowych – ledwie połowicznie załatwia sprawę.
Zupełnie po macoszemu rzeczeni decydenci traktują na domiar nas – jako mniejszość narodową – przy ustaleniu koniecznego dolnego progu, by zaistnieć mógł pierwszy rok nauki, który w przypadku studiów pedagogicznych wynosi 15 osób. Ma być tylu chętnych podjęcia nauki i basta! A gdzież tu taryfa ulgowa dla współobywateli będących w mniejszości, szanowni panowie, lubujący się wycieraniem ust o rzekomo strategiczne partnerstwo polsko-litewskie, które to partnerstwo, między nami mówiąc, Warszawa miałaby bardziej skutecznie w praktyce egzekwować.
Na wniosek Stowarzyszenia Nauczycieli Szkół Polskich na Litwie "Macierz Szkolna", która dokonała ostatnio wnikliwej sondy dotyczącej stanu posiadania kadry pedagogicznej zatrudnionej w szkołach polskich, a która wykazała aktualną lukę wśród nauczycieli klas początkowych w liczbie 27 osób, podejmujący tego roku studia na naszej Polonistyce, będą najpewniej równolegle się wtajemniczali w nauczanie najmłodszych wiekiem uczniów. Taka szersza specjalizacja na tym kierunku – to zresztą żadne novum. W przeszłości była ona bowiem łączona z historią, geografią, pedagogiką czy nawet wychowaniem fizycznym.
Dziś, gdy w szkołach na Litwie wskutek przyrostu naturalnego in minus i masowej emigracji drastycznie zmniejsza się liczba uczniów, coraz trudniej o uzyskanie tam zatrudnienia w pełnym etacie, sprzężonego przecież z wysokością płacy, pomysłowi temu wypada szczególnie gorąco przyklasnąć. Bo też można się spodziewać, że dzieciaki już od pierwszych kroków w szkole na każdej lekcji będą słyszały poprawną polszczyznę, której w naszej sytuacji nigdy za wiele.
Starsi wiekiem wychowankowie Polonistyki zgodnym głosem stwierdzą, iż o ich wyborze kierunku studiów właśnie w języku ojczystym decydowało wówczas jakże coś więcej niż li tylko przeświadczenie, że po otrzymaniu dyplomu będzie się miało na pewniaka pracę. Owe "coś więcej" stanowiło chowane głęboko w sercach uczucie patriotyzmu, chęć zgłębienia piękna języka i mowy, jakimi posługiwali się nasi przodkowie, by potem wiedzę tę niczym ziarno wsiewać między rodaków.
Bogiem a prawdą z pewnością, że głęboko zakorzeniony w starszym pokoleniu idealizm wraz z poczuciem dumy narodowej u współczesnej młodzieży zdominowało pragmatyczne: "A co ja z tego będę miał?". Również, a może przede wszystkim w przeliczeniu na wartości materialne. Wielka szkoda, że jakże plastycznie ujęta przez Stefana Żeromskiego dola "siłaczki" albo poetycki apel Juliusza Słowackiego do niesienia przed narodem oświaty kagańca zamiast podziwu dla niejednego obecnego nastolatka trącą naftaliną i budzą uśmiech politowania.
Zdiagnozowanie problemu tak niekorzystnego stanu rzeczy w sposobieniu nauczycieli polonistów na niewiele się zda, o ile nie posłuży odskocznią dla podjęcia kroków zaradczych. A bardziej niż oczywiste, że owe kroki zaradcze winny być wspólną troską naszych szkół, organizacji społecznych z "Macierzą Szkolną" na czele, kierownictwa jak też całego grona wykładowców Centrum Języka Polskiego i Kultury Polskiej uczelni, zlokalizowanej przy stołecznej ulicy Studentų 39, osób stojących u steru rejonowych wydziałów oświaty na Wileńszczyźnie.
Koniecznością jest – jak mi się zdaje – spowodowanie w trybie wręcz niezwłocznym tematycznej "burzy mózgów" w postaci konferencji albo narady. Wszelka dyskusja ma być wszak prowadzona w trybie życzliwym a nie złośliwie-mentorskim, jakim zdążyli się popisać co niektórzy z naszych notabli, próbujący zaraz po tym, jak w świat poszła informacja o tegorocznym przerwaniu rekrutacji, obarczyć całą winą za tak smutny stan rzeczy kierownictwo Związku Polaków na Litwie i "Macierzy Szkolnej" w osobach Michała Mackiewicza oraz Józefa Kwiatkowskiego. Oj, nie tędy droga kochani "nieomylni" mądrale, jeśli kieruje wami prawdziwa troska o dziś i jutro polonistycznego bastionu...
Za żadne skarby nie możemy pozwolić, by ten przestał istnieć! Pomni, że nawet w bezpardonowych sowieckich czasach, kiedy robiono wszystko, byśmy zatracili własną narodową tożsamość, to właśnie poloniści dwoili się i troili w przeciwdziałaniu temu. Nauczyciel mowy ojczystej w szkole był, jest i musi pozostać ostoją polskości, przypominać, "skąd nasz ród", toteż wypada zrobić wszystko, by prestiż tego zawodu zachować. Inaczej bowiem najgłośniejsze deklaracje o konieczności nauczania w swoim języku miną się z celem. Którego osiąganiu winny przyświecać jakże wymowne strofy Andrzeja Waligórskiego:
Bo jeżeli jesteś i ja jestem,
To dlatego, że stojący na warcie
Polonista znużonym gestem
Kartki książek wertował uparcie
Za kajzera i za Hitlera,
I za cara, i za innych carów paru,
I dlatego właśnie nie umiera
Coś ważnego, co nazywa się Naród.
komentarze (brak komentarzy)
W ostatnim numerze
NARODZIŁ SIĘ NAM ZBAWICIEL
ŻEGNAJ, "MAGAZYNIE"!
POLITYKA
2022 – ROKIEM WANDY RUTKIEWICZ
LITERATURA
NA FALI WSPOMNIEŃ
XVII TOM "KRESOWEJ ATLANTYDY"
WŚRÓD POLONII ŚWIATA
RODAKÓW LOS NIEZŁOMNY
MĄDROŚĆ LUDZKA SIĘ KŁANIA
prześlij swojeStare fotografie
Wiadomości (wp.pl)
Pierwszy śnieg w Warszawie. Szczere reakcje mieszkańców
- Czekałem na to z utęsknieniem. - Ze śniegu się cieszę, bo u nas jest rzadko śnieg, a jak zobaczyłam, to się ucieszyłam. - Ładnie odśnieżyli, aż miło przejść - komentowali mieszkańcy Warszawy, gdy nad ranem zobaczyli ulice pokryte śniegiem. Obfite opady śniegu nad ranem w piątek w niektórych częściach kraju przyniosły ze sobą zimową aurę. Nocą w czwartek mocno sypało w Warszawie, dlatego nad ranem w piątek reporter WP Jakub Bujnik wybrał się do centrum stolicy, by porozmawiać z mieszkańcami. Większość naszych rozmówców cieszyła się ze śnieżnego poranka i chwaliła za odśnieżone chodniki, jednak nie mogą powiedzieć tego kierowcy, którzy tkwili tego dnia w korkach. - Trzeba odśnieżyć samochód, ale dobrze jest. - Wnuczek wyjdzie na sanki, na śnieżki, no coś pięknego. - Dobrze się chodzi, jest ładnie odśnieżone, czyściutko jest. - Zima powinna być zimą - przyznali warszawiacy. Z racji na dodatnią temperaturę śnieg z ulic Warszawy szybko znika, ale niewykluczone, że jeszcze wróci. Obejrzyj cały materiał ze stolicy, by dowiedzieć się więcej.
"Jedyna gwarancja". Kim zapowiada zbrojenie się
Kim Dzong Un stwierdził, że dotychczasowe negocjacje z USA potwierdziły "niezmienną" wrogość Waszyngtonu wobec Pjongjangu. Przekonywał, że rozwój nuklearny to jedyny sposób na przeciwdziałanie zagrożeniom zewnętrznym.
Zabójstwo Jaroszewiczów. Jest wyrok sądu
Sąd wydał wyrok w sprawie zabójstwa Jaroszewiczów, do którego doszło w 1992 roku. Główny oskarżony - Robert S. , oraz dwaj oskarżeni o współudział - Dariusz S. oraz Marcin B. zostali uniewinnieni.