Wszystko zaczęło się od książki, która przypadkiem wpadła mi w ręce w bibliotece i oczarowała od jej pierwszych stron. Wspomnieniowa literatura jest ogromnie bogata, aczkolwiek trzeba przyznać szczerze – nie wszystkie te lektury są ciekawe i zachęcające do poznania historii od strony osób, które żyły w tamtych czasach i przywołują je w pamięci. Ta książka jest inna, a jej autor – mało że osobiście uczestniczył w ważnych wydarzeniach 20-lecia międzywojennego, piastując wysokie rządowe stanowiska i znał środowisko rządzące, posiadał rzadką rzecz – dar ciekawego pisania – z humorem, ironicznie, a czasem krytycznie i dosadnie. Właśnie ta książka natchnęła mnie do odszukania na Litwie rodowego gniazda autora wspomnień – miejscowości Syłgudyszki. Co więcej, okazało się, że niesamowita historia, związana z dworem syłgudyskim trwa nadal, chociaż niejako w zmienionej postaci... Wspomnienia "Na skraju Imperium" Mieczysława Jałowieckiego osobiście uważam za lekturę obowiązkową dla wszystkich miłośników polskich Kresów. Jest to barwny i zajmujący obraz końca polskiej cywilizacji na naszych dawnych wschodnich rubieżach, końca carskiej Rosji i początków historii Polski niepodległej – 20-lecia międzywojennego, spisany przez bezpośredniego świadka i uczestnika wydarzeń. Książkę tę można ustawić na jednej półce z "Nadberezyńcami" Floriana Czarnyszewicza i wspomnieniami Michała K. Pawlikowskiego, sięgając po nią wielokrotnie, by zanurzyć się w świat, który – choć odszedł – zostawił ślady, dostrzegalne dotąd.
Ród z korzeni Rurykowiczów
Zacznijmy jednak od początku, bo początki dworu w Syłgudyszkach wiążą się z pradziadkiem Mieczysława Jałowieckiego – Antonim. Pełne nazwisko autora "Na skraju Imperium" brzmiało Pieriejasławski- Jałowiecki. Kniaź Pieriejasławski. Według starych kronik i "Księgi Atłasowej Bojarstwa Rosyjskiego", protoplastą rodu Jałowieckich był potomek wielkiego księcia Ruryka, książę udzielny Michaił Dawidowicz Pieriejasławski. Jego prawnuk, który objął na Rusi Wołyńskiej włości jałowieckie, zaczął się mianować Pieriejasławskim-Jałowieckim.
Rodzina należała do Rurykowiczów, co w Rosji znaczyło bardzo dużo. Czuli się jednak Polakami, a to tam bardzo przeszkadzało. "Ja z takim nazwiskiem w pierwszej połowie lat pięćdziesiątych XX wieku w Polsce Ludowej nie dostałbym się na studia" – ironizuje we wstępie Michał Jałowiecki, wnuk autora, który zredagował wspomnienia dziadka.
Ojciec
Bolesław Pieriejasławski-Jałowiecki / Яловецкий Болеслав Антонович, herbu Bożeniec – ojciec autora książki.
Urodził się 10 sierpnia 1843 roku w katolickiej rodzinie, powołującej się na mityczne pochodzenie od Rurykowiczów, z kniaziów Pieriejasławskich-Jałowieckich, w rodowym majątku Syłgudyszki, pow. święciańskiego gub. wileńskiej (obecnie lit. Saldutiškis) na Litwie. Był synem Antoniego, powstańca 1863 roku, i Anny z Burych. Matka wywodziła się z asymilowanych litewskich Szkotów z klanu MacDonaldów, używających przydomku MacBury (spolszczonego na Bury).
Uczył się w gimnazjum w Wilnie, a następnie w latach 1861-1865 – w elitarnej Mikołajewskiej Szkole Inżynieryjnej w Petersburgu. Jego nazwisko zostało wykute na marmurowej pamiątkowej tablicy uczelni wśród najlepszych jej absolwentów. W 1870 roku ukończył z wyróżnieniem Mikołajewską Akademię Inżynieryjną, a otrzymawszy tytuł inżyniera wojskowego rozpoczął służbę w Głównym Zarządzie Inżynierii, szybko awansując do stopnia sztabskapitana.
W 1872 roku wstąpił na służbę w Petersburskim Inżynieryjnym Zarządzie Fortyfikacyjnym, skąd delegowano go na budowę Kolei Libawo-Romeńskiej (Wilno – Mińsk – Homel). Do Petersburga powrócił w 1873 roku i objął kierownictwo budowy granitowego nadbrzeża Admiralicji. Za szybką i pomyślną realizację tej inwestycji otrzymał w 1874 roku osobiste podziękowanie cara Aleksandra II, rok później zaś – awans do stopnia kapitana.
W latach 1875-1878 uczestniczył w budowie Kolei Władykaukaskiej. W 1885 roku wystąpił na własną prośbę ze służby wojskowej. Przeszedł wówczas do służby cywilnej, zostając dyrektorem zakładów Aleksandrowskich prywatnej Kolei Mikołajewskiej w Petersburgu.
Za kierownictwa Jałowieckiego zakłady Aleksandrowskie zostały zmodernizowane, stając się jednymi z największych i najnowocześniejszych warsztatów kolejowych w Imperium Rosyjskim. Kierował projektowaniem i budową, a także utrzymaniem carskiego pociągu salonowego, był autorem innych konstrukcji taboru kolejowego, m.in. wagonów sypialnych 2 klasy i wagonów do przewozu łatwo psujących się towarów. Ponadto pełnił funkcję generalnego inspektora podróży cesarskich.
W 1888 roku, po katastrofie carskiego pociągu pod Borkami na Ukrainie 17 października, car Aleksander III wyraził zadowolenie z mocnej konstrukcji zbudowanych pod jego kierunkiem wagonów, gdyż dzięki temu nikomu z carskiej rodziny nie stała się krzywda. W drodze zupełnego wyjątku – jako Polakowi i katolikowi – zezwolono Jałowieckiemu na wykup ziem na Litwie. W 1890 roku skorzystał z tego przywileju, wszedł w posiadanie Syłgudyszek, skonfiskowanych po Powstaniu Styczniowym.
W 1895 roku zbudował wąskotorową kolej dojazdową Nowe Święciany – Postawy o szerokości toru 750 mm, a trzy lata później – odcinek z Poniewieża do Postaw. Jedną ze stacji tej kolei zaprojektował w stylu zakopiańskim Stanisław Witkiewicz. Linia ta była pierwszą w Rosji koleją wąskotorową użytku publicznego z trakcją parową.
Towarzystwo Kolei Dojazdowych intensywnie rozbudowywało koleje wąskotorowe w całym Imperium Rosyjskim, na Litwie, Ukrainie i w prowincjach nadbałtyckich. W 1913 roku eksploatowano już sieć długości 1149 wiorst, co stanowiło połowę długości wszystkich rosyjskich linii wąskotorowych użytku publicznego. Zajmowało się również budową wąskotorowych kolei przemysłowych, leśnych i torfowych. Bolesław Jałowiecki, jako poseł do I Dumy Państwowej Rosji, reprezentował gubernię wileńską.
Według wspomnień syna, ojciec najbardziej "nie znosił zarozumiałych półinteligentów i miał wrodzoną niechęć do sfery urzędniczej i szlacheckich półpanków". Spisany synowi duchowy testament, zawiera wyjątkowe treści obywatelskiego oddania pracy organicznej, miłości ziemi ojczystej i służenia idei potrzeb społecznych, której poświęcił własne życie.
Zmarł na cholerę w lipcu 1918 roku w Piotrogrodzie. Prawdopodobnie został pochowany na zlikwidowanym w latach 30. XX w. Cmentarzu Mitrofanowskim. 1 lipca 2007 na stacji kolejowej Łyntupy na Białorusi uczczono pamięć o budowniczym tej kolei poprzez odsłonięcie jego popiersia z napisem po białorusku – Balesłau Jaławiecki.
Syn
Mieczysław Jałowiecki urodził się w 1876 roku w Rostowie nad Donem. Jak już nadmieniłam, babka Mieczysława Jałowieckiego (ze strony ojca) była z pochodzenia Szkotką z rodu MacDonaldów, osiadłych w Rzeczpospolitej po wojnach klanów szkockich z Anglią. "Pamiętaj, że jesteś potomkiem tych dzielnych ludzi i nigdy nie bądź mazgajem. Bo to nie po męsku i nie po szkocku" – ostrzegała chłopca. Natomiast babka ze strony matki – Elwira z Szemiothów Witkiewiczowa, marszałkowa szawelska, po Powstaniu Styczniowym została skazana przez władze carskie na karę śmierci, zamienioną na pięć lat zesłania na Syberię.
Matka – Aniela Tekla z Witkiewiczów, już nigdy nie ujrzała ojca, który zmarł na zesłaniu. Wujem autora był Stanisław Witkiewicz, znany malarz i pomysłodawca stylu zakopiańskiego w architekturze. Witkiewiczowie byli też spokrewnieni z Piłsudskimi.
Dzieciństwo autor wspomnień spędził w Sankt Petersburgu, gdzie pracował ojciec, na lato z całą rodziną wyjeżdżając do zarządzanych przez dziadka Syłgudyszek. Tu jeszcze dzieckiem zaszczepiono w nim miłość do tego leśnego kraju, położonego na pograniczu dwóch światów: ciemnych borów Puszczy Łabonarskiej na południu i malowniczego pagórkowatego, bogatego w jeziora kraju na zachód i północ. "Łabonarszczyzna była ostatnim zakątkiem na Litwie, dokąd przeniknęła wiara chrześcijańska. Otoczony długim łańcuchem jezior, nieprzebytymi obszarami błot i lasów, kraj ten przez długie wieki pozostał jakby nietknięty ręką cywilizacji, zastygły w swym pierwobycie, strzegąc zazdrośnie dawnych swych bogów, zwyczajów i przesądów.
Święta, związane przeważnie z imieniem Matki Boskiej, obchodzono bardzo solennie, ale i z pewną podświadomą domieszką pogańskich obyczajów. Najbardziej uroczyste w parafii, Narodzenie Matki Boskiej, obchodzone 8 września, zwano z litewska "Łabonarynie", połączone z jarmarkiem i odpustem. Był to jedyny chyba dzień w roku, w którym zjeżdżano się do tego leśnego odludzia z najdalszych okolic". Obchody świąt, starodawne podania, legendy i opowiadania, kurhany "piliakalnisy", tajemnicze tonie jezior Jesiata i Łaumesta na tyle ukształtowały przywiązanie chłopca do tego zakątka, by nieprzebytą tęsknotę do niego mógł zachować do ostatnich dni życia.
Potem – w całkiem innym świecie – angielska szkoła i Liceum Cesarskie w Petersburgu, ukończony z wyróżnieniem wydział konsularno-ekonomiczny, studia na wydziale chemii i agronomii Politechniki Ryskiej i przynależność do korporacji studentów-Polaków "Arkonia", służba wojskowa w Pułku Konnych Grenadierów Gwardii w Peterhofie, praktyki na Pomorzu, doktorat na uniwersytetach Bonn i Halle, służba w randze attache rolniczego przy rosyjskiej ambasadzie w Berlinie i Wileńskim Banku Ziemskim, marszałkostwo szlachty powiatu święciańskiego. Dodać należy doskonałą znajomość języków angielskiego, francuskiego, niemieckiego, litewskiego i szwedzkiego. Ten wymowny szereg etapów życiorysu został przerwany wybuchem I wojny światowej.
Wiatr w oczy
Nim rok 1917 nie zburzył ostatecznie istniejącego dotąd porządku i ustroju, zdążył pracować w wileńskim szpitalu wojskowym dla rannych, Komitecie Wojenno- Przemysłowym i przedsiębiorstwie handlu zagranicznego "Nord-Russe". Ucieczka z ogarniętego pożarem rewolucji Piotrogrodu po śmierci obojga rodziców, całkowita ruina majątkowa i niemożliwość powrotu do ukochanych Syłgudyszek – tak wyglądał tragiczny bilans życia autora wspomnień u progu 1919 roku.
W pamięci zachował jednak słowa ojca: "Odwagi! Dla człowieka z charakterem nie ma położenia bez wyjścia. Nam, Pieriejasławskim, zawsze wiatr w oczy wieje, ale ja się nigdy nie dałem złamać, a wierzę, że i ty się nie ugniesz. Pamiętaj, że jesteś Rurykowiczem i twoi przodkowie szli z toporami na Bizancjum".
5 stycznia bolszewicy zdobyli Wilno i wyjazd do Warszawy stał się koniecznością. W 1919 roku Mieczysław Jałowiecki został delegatem polskiego rządu w Gdańsku. Było to niezmiernie odpowiedzialne i delikatne stanowisko. Jeszcze przed zakończeniem konferencji wersalskiej, po której utworzono Wolne Miasto Gdańsk, premier Ignacy Paderewski mianował Mieczysława Jałowieckiego pierwszym delegatem polskiego rządu w Gdańsku.
Oficjalnie jego działalność miała polegać na zorganizowaniu wyładunku amerykańskiej żywności w porcie i jej transporcie w głąb kraju. Władze Rzeszy nie zgodziły się jednak na wpuszczenie na teren Niemiec żadnej polskiej organizacji, nawet biura przeładunkowego polskiego Ministerstwa Aprowizacji. Niemcy przystali jedynie na obecność tylko trzech Polaków, i to wyłącznie w charakterze członków misji amerykańskiej. Praca Jałowieckiego nie ograniczyła się wszak do koordynowania pomocy żywnościowej dla wyniszczonego wojną kraju. Faktycznie od początku pełnił on rolę delegata polskiego rządu.
Zajmował się też m.in. nabywaniem gruntów na terenie portu i rzec można – kupił w ten sposób dla Polski Westerplatte. W 1920 roku w Paryżu uczestniczył w pracach komisji nad statutem Wolnego Miasta Gdańska. Wtedy też ostatecznie utracił prawo do odzyskania majątku Syłgudyszki na Litwie. Na cmentarzach w Trynkunach i Syłgudyszkach pozostały tylko rodzinne groby dziadków.
W 1922 roku, wracając niejako do ziemiańskich korzeni, ponownie został właścicielem ziemskim w majątku Kamień koło Kalisza w Wielkopolsce. W czasie II wojny światowej musiał uciekać z Polski (był zbyt znany stronie niemieckiej i nie miał złudzeń do tego, co go czeka, jeśli zostanie), był też politykiem i działaczem społecznym na emigracji w Anglii.
Zmarł w samotności w 1962 roku w domu starców pod Londynem, zostawiając w spadku wnukowi Michałowi skrzynię pełną dzienników i rękopisów. Właśnie dzięki wnukowi jego wspomnienia ujrzały światło dzienne.
To skrótowe wyliczanie bogatego życiorysu autora, a przede wszystkim walory poznawcze tak dramatycznych zawirowań historii oraz fascynująca i obrazowa ich narracja stanowią zajmującą lekturę do ostatniej strony książki. Świadek wydarzeń na przełomie epok znał też wiele osobistości tamtych czasów: zaczynając od rosyjskich carów Aleksandra III i Mikołaja I, ministrów i posłów do Dumy Państwowej, dworzan carowej z samym Rasputinem na czele, słuchał wystąpień Lenina, zetknął się z "czerwonym Feliksem" Dzierżyńskim, miał okazję obcowania z Romanem Dmowskim, Marszałkiem Józefem Piłsudskim, Ignacym Paderewskim, Kazimierzem Sosnkowskim, ministrami rządu II RP i wieloma innymi znanymi wówczas ludźmi.
"Dnia 18 listopada 1955 roku zakończyłem moje wspomnienia, a mianowicie ten ostatni tom. Bóg mi raczył pomóc i dać siły i zdrowie, żem mógł skończyć i ten odcinek moich obowiązków" – te słowa wieńczą książkę.
Powrót do Syłgudyszek
Syłgudyszki (lit. Saldutiškis) – miasteczko na auksztockiej Litwie, położone w rejonie uciańskim, około 90 km na północny wschód od Wilna i 20 km na południowy wschód od Uciany. Ze źródeł wiadomo, że początki miejscowości sięgają XVIII wieku i do 1811 roku były własnością Antanasa Valiulisa, syna Martynasa. W 1832 roku zostały sprzedane Antoniemu Jałowieckiemu, pradziadowi Mieczysława, autora pamiętników. Od tamtej daty zaczęła się historia dworu.
Gospodarzył tu syn Antoniego, również Antoni, nim nie utracił majątku drogą konfiskaty za udział w Powstaniu Styczniowym. Ten zryw niepodległościowy doszczętnie zrujnował rodzinę: właściciel miał zostać zesłany na Sybir, lecz uratowały go dramatyczne starania żony i wstawiennictwo możnych krewnych, książąt Wołkońskich. Dopiero jego syn Bolesław, korzystając z carskiego pozwolenia, odkupił później skonfiskowane ziemie. Spadkobiercą Syłgudyszek niedługo przed I wojną uczynił syna Mieczysława. Wojna i rewolucje oraz zmiany ustrojowe nie pozwoliły na dalszy rozwój majątku w rękach Jałowieckich.
W latach 1916-1918 gospodarzyli w nim Niemcy, po wyjeździe dziedzica do 1920 roku dwór stał opuszczony, nim od 1 grudnia nie przeszedł w ręce państwa litewskiego, po rzekomej utracie do niego praw dawnych właścicieli. Budynki przekazano najpierw kościołowi, potem – zakonowi salezjanów i do 1940 roku zostawały one w ich własności.
W latach II wojny światowej we dworze mieścił się szpital wojskowy, zaś od 1944 został on siedzibą organów sowieckiej bezpieki. W piwnicach dworu więziono schwytanych partyzantów ruchu oporu, działających w okolicznych lasach, wtedy też, w obawie przed napadem, zamurowano podziemne przejścia. Później we dworze lokowały się różne instytucje państwowe: nadleśnictwo, szkoła, bursa. Część budynków rozebrano, w tym – dworską oficynę, w miejscu której zbudowano pomyślany dla internatu szpetny blok.
W sowieckich czasach budynek dworu znacznie ucierpiał, wielokrotnie przerabiano ściany, drzwi, okna, schody, zmieniano strukturę i plan całości, wznoszono przybudówki itp. Powoli popadał w ruinę i niszczał były klasycystyczny jego wystrój, wewnętrzne dekoracje ścian. Po odzyskaniu przez Litwę niepodległości dworskie zabudowania przekazano na własność miejscowemu kościołowi. Z braku środków na ich zagospodarowanie, te wystawiono na sprzedaż.
Historia zatacza nowy krąg
Odtąd zaczęła się nowa karta historii Syłgudyszek, przemianowanych już wcześniej na Sałduciszki. Czyli mniej więcej 10 lat temu, kiedy pojawił się tu dr Arūnas Svitojus. Rzec można, człowiek renesansu: osoba o obszernej wiedzy, aktywny członek wielu międzynarodowych organizacji i komitetów, długoletni ekspert ONZ ds. żywienia ludności, a zarazem doświadczony rolnik z tytułem doktora biologii, specjalizujący się w hodowli owiec, przewodniczący Bałtyckiej Fundacji Dobroczynności (Baltijos labdaros fondas). Idealista i niebanalny w swej pasji człowiek, urzekający osobowością i nietuzinkowym zamiarem – odbudowy dworu w jego kształcie historycznym, takim jak za czasów Jałowieckich.
Nowy właściciel pochodzi z litewskiej rodziny ziemiańskiej, która w innej części Litwy posiadała dworek, podobny do tego. Niestety, spotkał go los wielu podobnych: został rozjechany buldożerami i zniszczony bez śladu, rodzina zesłana na Syberię. Marzeniem życia dr. Arūnasa stał się powrót do korzeni, a przypadek sprawił, że akurat na ten krok wybrano Syłgudyszki.
Przypuszczam, że i tu nie obeszło się bez lektury tejże książki "Na skraju Imperium", dzięki czemu poznał on historię tej miejscowości i zauroczył się jej przeszłością na tyle, by podjąć się nie lada trudu: odrodzenia dawnej świetności Syłgudyszek. Uważa bowiem, że rola dworów w historii Litwy miała ogromne znaczenie, gdyż służyły okolicznym mieszkańcom miejscem szerzącym kulturę, gospodarność i wiedzę. Dlatego też, poznając historię Syłgudyszek, nawiązuje w ich odbudowie do historii rodu Jałowieckich. Uważa bowiem, że powinna zachować się w postaci takiej, jaka była.
Pan Arūnas jest zdania, że pamiętniki Mieczysława Jałowieckiego warto byłoby przetłumaczyć i wydać po litewsku.
Widok sprywatyzowanych budynków na początku nie napawał optymizmem: dwór stał bez okien, drzwi, w wielu miejscach – bez dachu, z poobijanym tynkiem, spod którego gdzieniegdzie widoczne były ślady dawnego dekoru. Zaczęto więc od gromadzenia materiałów o dworze, losach jego mieszkańców, rozpytywano miejscowych ludzi, słuchano ich opowiadań, szukano informacji i planów w archiwach. Nawiązano kontakty ze specjalistami od historii sztuki, także w Polsce, by maksymalnie zdobyć wiadomości o dawnym wyglądzie budowli. Zgodnie ze znalezionymi planami zaczęto pracę, a jednocześnie zbierano i restaurowano stare meble, inne przedmioty domowego użytku.
Dra Arūnasa Svitojusa napotkaliśmy podczas okrążania odbudowywanego dworu. Na jego tyłach zobaczyliśmy człowieka w roboczym drelichu, zajętego jakimiś budowlanymi maszynami. Na nasze pytanie, czy możemy zobaczyć budynek od wewnątrz, poprosił zaczekać 15 minut. Po powrocie, zapraszając przez główne wejście, otworzył przed nami drzwi właśnie w historycznym stroju rycerzy Zakonu Wina, istniejącego przy klasztorach Malty, Hiszpanii i Francji, produkujących własny trunek. Dzisiejszy właściciel syłgudyskiego dworu został przyjęty doń całkiem oficjalnie.
Plany i perspektywy
Przez główne wejście, ukoronowane herbem rodowym Jałowieckich, trafiamy do holu. Pomieszczenia na parterze w dużej mierze są już odbudowane zgodnie z planami historycznymi, z udziałem historyków sztuki i znawców architektury. Dr Arūnas chętnie postrzega kontakt z osobami, które mogą wspomóc go w przedsięwzięciu, by odbudowany dwór w stopniu maksymalnym był zbliżony do niegdysiejszego.
Dzięki poszukiwaniom został m.in. zmieniony dach, gdyż ustalono, że za czasów Jałowieckich był on czerwonego koloru. Na parterze, na podstawie ocalałych na murach fragmentów ornamentów, w znacznym stopniu udało się odtworzyć ich piękno w poszczególnych pomieszczeniach. Wymagało to ogromnego trudu, czasu i środków, by dosłownie po centymetrze przywrócić rysunek. Środek wzoru na ścianie w jednym z pokoi nie zachował się, zostało więc puste miejsce. Gdzieś czytałam, że w tamtych czasach istniały albumy wzorników, podług których zdobiono ściany. Może wzór ten pochodzi właśnie z któregoś z nich i można go odnaleźć, by uzupełnić?
Największą bodaj zagadkę stanowią podziemia. Są dużo starsze niż budynek, o grubych, prawie dwumetrowych murach. Podziemne przejście do lasu zostało zasypane przez enkawudzistów, którzy po wojnie urzędowali w spalonym dworze i obawiali się tą drogą (całkiem zresztą słusznie) ataku partyzantów. Natomiast są inne niby przejścia, a ogółem te podziemia nie są zbadane. Dr Arūnas uważa, że dwór wybudowano w miejscu o wiele starszego zameczku lub twierdzy.
Oprowadzając kolejno po już odnowionych i nawet częściowo umeblowanych pomieszczeniach, gospodarz opowiadał o odbudowie dworu właściwie od podstaw. Zamiary zakładają udostępnianie go w przyszłości na różne kulturalne wydarzenia, konferencje, wystawy, spotkania. Górne piętra natomiast mają być przekształcone na część hotelową, oczywiście ze współczesnymi udogodnieniami: łazienkami, sanitariatami itp.
Równolegle z przywracaniem pierwotnego stanu domu odbudowywane są pomieszczenia gospodarcze: stajnia, obora itp. Hołdujący idei odrodzenia życia dworów jako jednostki gospodarczej, dr Arūnas widzi w nich możliwość rozwoju na wsi rozmaitych form rolnictwa, nie skupiając się jedynie na uprawie zboża, ziemniaków, hodowli krów. A że przekuwa słowa w czyn, już teraz trzyma farmę owiec rasy, niegdyś hodowanej na Litwie.
W tej pasji bynajmniej nie jest sam, pozyskując zwolenników także poza granicami Syłgudyszek, a i pomocnicy mu już w tym dorastają: pan Arūnas ma czterech synów. Raz do roku w maju we dworze organizowane jest święto strzyżenia owiec, skupiające innych hodowców.
W 1907 roku Mieczysław Jałowiecki powołał w Syłgudyszkach Towarzystwo Rolników, w którym przyciągnął do działalności okolicznych gospodarzy. Dzieląc się z nimi swoimi spostrzeżeniami z wyjazdów zawodowych do Niemiec, Szwecji i Anglii oraz z pomocą obszernej wiedzy agronomicznej propagował nowoczesne trendy w rolnictwie. Wzorowe gospodarstwo, jakim były Syłgudyszki, tym samym służyło przykładem i pomocą innym.
Czyżby historia lubiła powtórki, a niezrealizowane plany Jałowieckich mają szansę na spełnienie? Można mieć nadzieję, że dr Svitojus będzie tego potwierdzeniem, skoro uważa, że "rolnik musi być z indeksem człowieczeństwa". A na potwierdzenie tego rodzina nowych właścicieli Syłgudyszek zamierza nie tylko odrodzić rolnictwo i ziemiaństwo, lecz także ogród różany, z którego przed zawieruchą dziejową słynął miejscowy dwór.
Zdjęcia okładki książki oraz ojca autora wspomnień pochodzą z internetu. Inne – fot. autorka
komentarze (brak komentarzy)
W ostatnim numerze
NARODZIŁ SIĘ NAM ZBAWICIEL
ŻEGNAJ, "MAGAZYNIE"!
POLITYKA
2022 – ROKIEM WANDY RUTKIEWICZ
LITERATURA
NA FALI WSPOMNIEŃ
XVII TOM "KRESOWEJ ATLANTYDY"
WŚRÓD POLONII ŚWIATA
RODAKÓW LOS NIEZŁOMNY
MĄDROŚĆ LUDZKA SIĘ KŁANIA
prześlij swojeStare fotografie
Wiadomości (wp.pl)
"Zostaliśmy sami". Po przejściu powodzi sytuacja wciąż jest trudna
Dwa miesiące po przejściu fali powodziowej sytuacja a terenach zalanych wciąż jest bardzo trudna. Pani Beata ze Stroszowic w gminie Lewin Brzeski otrzymała kontener mieszkalny. Kobieta, opiekująca się trójką wnucząt, stara się odbudować życie po tragedii. Otrzymane wsparcie jest jednak niewystarczające.
Nakaz aresztowania Netanjahu. Trump rozważa sankcje wobec MTK
Nowa administracja Donalda Trumpa planuje działania przeciwko Międzynarodowemu Trybunałowi Karnemu za nakazy aresztowania izraelskich liderów. Nie wyklucza sankcji na jego członków.
Problemy z wodą na Lubelszczyźnie. "Śmierdzi szambem"
Woda z wodociągu w Kocku (woj. lubelskie), jak wskazują mieszkańcy, ma bardzo nieprzyjemny zapach. Władze gminy zaapelowały, aby wstrzymać się z jej spożywaniem. Obecnie trwa ustalanie, czy doszło do jej zanieczyszczenia.