Reprezentacyjny Polski Zespół Pieśni i Tańca "Wileńszczyzna" im. Gabriela Jana Mincewicza świętuje jubileusz 40-lecia
Po tym, kiedy decyzją konferencji w Teheranie i Jałcie Wilno wraz z Wileńszczyzną znalazły się poza Polską, arcyważnym bastionem naszego patriotyzmu i tożsamości narodowej pozostawał Zespół Pieśni i Tańca "Wilia". Założony w roku 1955 przez grupkę młodzieży akademickiej, jaka wcześniej ukończyła szkoły polskie, przez długie lata samotnie krzewił on polską pieśń i taniec, a małymi "strumykami" zasilali "strumieni rodzicę" ci, kogo dzięki szczególnemu przywiązaniu do ziemi ojczystej nie zmiotły do Macierzy na stały tam pobyt fale repatriacyjne.
Jednym z tych "strumyków" był właśnie Gabriel Jan Mincewicz – absolwent kolejno Konserwatorium Muzycznego i Akademii Muzycznej w Wilnie w klasie dyrygentury chóralnej, a na co dzień nauczyciel muzyki w oznakowanej wówczas numerem 26 szkole średniej z polskim językiem nauczania w Nowej Wilejce. Zresztą, formułka "strumyk" wobec Mincewicza jest zdecydowanie zbyt skromna. Stanowił przecież cały "strumień", gdyż właśnie pod jego artystycznym kierownictwem "Wilia" świętowała jubileusz ćwierćwiecza istnienia.
Była to zresztą bynajmniej nie jedyna płaszczyzna muzyczna, na której się udzielał. W rzeczonej szkole założył i prowadził bowiem chłopięcy chór "Orlęta", czyli o nazwie, jaka w tamtych, głęboko sowieckich czasach, wyraźnie mówiła, kto zacz na muzycznej pięciolinii. A skoro panu Janowi we wszystkim, czego się imał, fuszerka jest obca, ćwiczeni przezeń nastoletni śpiewacy prezentowali poziom tak wysoki, że zapraszani byli na nagrania do telewizji, uczestniczyli w republikańskich Świętach Pieśni z udziałem najlepszych z najlepszych.
Przemycanie do repertuaru chóru utworów niekoniecznie sławiących socjalistyczną rzeczywistość wraz z kierowniczą rolą partii oraz równolegle prowadzona tajna katechizacja młodzieży w kółku "Promień" i redagowanie biuletynu "My chcemy Boga" w czasach, kiedy ateizacja dosłownie grasowała, nie uszły uwagi władz. Po 13 i pół roku pracy w Nowej Wilejce Mincewicza brutalnie "wystawiono za drzwi".
Znalazłszy takież muzyczne zatrudnienie w szkole w podwileńskim Niemenczynie, już niebawem zakrzątnął się w formowaniu tu uczniowskiego (tym razem – mieszanego) chóru, nazwanego "Jutrzenką". Z tegoż chóru po pewnym czasie "odpączkowały" złożone z ośmiu dziewcząt "Stokrotki". Jako grupa wokalna preferowała ona ludowo-estradowy styl, naśladując po części wielce swego czasu popularny w Polsce zespół "Filipinki". Mincewicz natomiast nie byłby Mincewiczem, gdyby i "Jutrzenka", i "Stokrotki" po okresie wytężonych prób nie zaczęły prezentować kunsztu, stanowiącego przepustkę do udziału w cieszących się ogólnolitewską renomą Świętach Pieśni.
Szkolne chóry miały jednak to do siebie, że powodowały dużą rotację członków, a szczególnie dotkliwe w skutkach było ich odchodzenie po maturze, wykruszanie się w ogóle z szeregów, choć wielu deklarowało wielką chęć dalszego śpiewania. Właśnie ta chęć w niemałym stopniu wygenerowała pomysł o założeniu z byłych chórzystów "Orląt" i "Jutrzenki" dorosłego zespołu. Zespołu, który w zamyśle Jana Mincewicza miałby być odmienny od "Wilii", bazującej na folklorze zaczerpniętym z Polski, gdyż opierający repertuar na rodzimym dziedzictwie kulturowym. Z zamysłem tym miała na domiar się sprzęgać nazwa "Wileńszczyzna", zrośnięta jak z terenem, któremu mieli lokalizacyjnie się przypisać, tak też z twórczością właśnie jemu charakterystyczną, a sięgającą czasów dziada pradziada.
Na pierwsze próby zebrali się jesienią 1980 roku, a już 1 maja 1981 roku "Wileńszczyzna" zaprosiła rodaków na debiutancki występ do niemenczyńskiego Domu Kultury, gdzie zresztą mieli "przystań" na próby. Ten właśnie dzień, poprzedzający wigilię 190. rocznicy Konstytucji 3 Maja, legł kamieniem węgielnym w dziejach zespołu.
Jak wspominał Jan Mincewicz, ów występ był skromny, gdyż na razie koncertował jedynie chór. Aczkolwiek zaraz potem zaczęli też "obrastać w piórka" tancerze. Za sprawą zda się przez samego Boga zesłanej choreograf Danuty Mieczkowskiej. Już kolejny publiczny popis mieli taki, jaki przystoi zespołowi z prawdziwego zdarzenia, czyli okraszony polonezem i krakowiakiem.
Początki powodowały uczucia mieszane. Buchający z nich niczym lawa z wulkamu entuzjazm wyraźnie wprawiał w zakłopotanie ówczesne władze, jeżące się zgodnie na nazwę "Wileńszczyzna", bo dopatrujące się w niej przedwojennych rewindykacji terytorialnych. A że przysłowiowa kosa trafiła na kamień, o tę nazwę stoczyli istną batalię. Oficjalnie mogli się tak nazwać dopiero po 5 latach, kiedy uzyskali miano wzorowego zespołu. W czym pomocny był, jak też wspierał dobrym słowem i mądrze wygradzał ówczesny zastępca kierownika komitetu wykonawczego rejonu wileńskiego Stanisław Akanowicz, za co zaskarbił niekłamaną wdzięczność.
Wiele im też krwi napsuto z przeznaczeniem pomieszczeń na próby. W Domu Kultury w Niemenczynie doskwierała wyraźna ciasnota, a ze szkoły rugowani byli jako zespół dorosłych. Zdarzało się więc nieraz, iż demonstracyjnie zamykano przed nimi drzwi sali, co zmuszało do prób na dziedzińcu pod gołym niebem.
Mając dość takiego rzucania "kłód" pod nogi, zwrócił się Jan Mincewicz z prośbą o udostępnienie klasy na zajęcia chóru do ówczesnego dyrektora Wileńskiej Szkoły Średniej nr 5, byłego "wiliowca" Wacława Baranowskiego, na co ten ze zrozumieniem przystał. Podobnie postąpiła też zresztą jego następczyni Edyta Zubel. Każdą bowiem próbę śpiewaczą dublowali: niedzielami ćwicząc w Niemenczynie, a środami – na wileńskim Antokolu. Co ułatwiało dojazd tym, komu bliżej tam, a komu tu, gdyż obecnie członkowie zespołu geograficznie są rozsiani po całym podstołecznym rejonie. Po tym, gdy legendarna wileńska "Piątka" została wymuszona do opuszczenia na dobre wygrzanego budynku na Antokolu i przeniesienia się do wileńskiej dzielnicy Żyrmuny, tu też z próbami przeniosła się "Wileńszczyzna", a taki stan rzeczy obowiązuje do dzisiaj.
Jak można było przypuszczać, zgodnie z ideą założenia od pierwszych kroków "Wileńszczyzna" rozpoczęła zakrojoną na szeroką skalę wręcz nieocenioną pracę w gromadzeniu folkloru stron ojczystych. W czym oczywiście rej wodził jej kierownik, który, pracując jeszcze w Nowej Wilejce, objechał i obszedł niejedną wioszczynę, by utrwalić na taśmie magnetofonowej to, co dotąd "sobie a muzom" przy różnych okazjach intonowali ich najstarsi mieszkańcy, a co teraz miało stanowić repertuar "Wileńszczyzny". Wybiegając natomiast w czasie przed wydarzenia, warto odnotować, że pieśni tych uzbierano kilka setek, z czego 120 już dwukrotnie zostało wydanych pod postacią swoistego "śpiewnika domowego", dzięki czemu uszły bezpowrotnemu zapomnieniu.
Po pewnym czasie etnograficzna działalność prowadzonego przez Jana Mincewicza zespołu nabrała jeszcze pełniejszego wymiaru. Zaczęto bowiem łączyć przywoływane poniekąd z niebytu pieśni i tańce wileńsko-podwileńskie w osobne tematyczne kompozycje, obrazujące dawne obrzędy. Tak powstały: "Zaloty na Wileńszczyźnie", "Wesele wileńskie", "Kaziuki", żołniersko-patriotyczne programy "Z dymem pożarów" i "Raduje się serce", "Noc Świętojańska na Wileńszczyźnie", "Kiermasz wileński" czy "Wieczorynka w Skrobuciszkach". Utarła się na domiar dobra tradycja – na każdy pół okrągły albo okrągły jubileusz zespół starał się uraczyć swych fanów prawdziwymi ucztami duchowymi – nowymi tematycznymi kompozycjami.
Kto jest bardziej na bieżąco z tym, czym od swych powijaków "Wileńszczyzna" cieszy ucho, koniecznie nadmieni o obecności w repertuarze licznych motywów sakralnych. Kłopot wielki byłby z policzeniem, ileż to razy składała ona muzyczny hołd Ostrobramskiej Madonnie, umieszczając go na płytach albo oprawiając muzycznie nabożeństwa: jak u nas, tak w Polsce. Niejeden raz, jak choćby podczas 75. rocznicy koronacji obrazu albo Mszy św. żałobnej po odejściu do Domu Ojca papieża Jana Pawła II hołd ten unosił się bezpośrednio sprzed jej stóp, gdyż chór występował wprost na ulicy przed Kaplicą Ostrobramską.
Skoro liturgiczne ciągoty "Wileńszczyzny" są powszechnie znane również za dalszą zagranicą, miejscem jej koncertów podczas licznych pobytów w Polsce i gdzie indziej stają się właśnie świątynie, nierzadko te największe i najsłynniejsze, jak chociażby Bazylika Mariacka w Gdańsku. Niezatarte wrażenia na uczestnikach zrobiła też wizyta w samym Watykanie i możliwość zaprezentowania chóralnego kunsztu Ojcu Świętemu Janowi Pawłowi II. Artyści z Janem Mincewiczem na czele nieraz też śpiewali za życia "papieżowi" Wileńszczyzny – księdzu prałatowi Józefowi Obrembskiemu podczas jego odwiedzin w Mejszagole.
A – przyznać trzeba – ten liturgiczny repertuar jest jakże czymś więcej niż li tylko do perfekcji opanowanym rzemiosłem artystycznym. W czym bez wątpienia zasługa kierownika, który wbrew lansowanej przez Sowietów przewagi materii nad duchem niestrudzenie siał ziarno Wiary. Teraz, gdy tak wtedy nagminni i natarczywi ateiści wyraźnie spuścili z propagandowego tonu, "Wileńszczyzna" nadal sławi Stwórcę z głębokiej wewnętrznej potrzeby i przekonania, że Bóg, Honor i Ojczyzna są pojęciami naprawdę nierozłącznymi.
Nie miał, niestety, Jan Mincewicz za życia czarodziejskiej różdżki, po której skinięciu łatwo dałoby się wyłapać fałszywą nutkę w wielogłosie chóru, a ruchy tancerzy stałyby się na poczekaniu idealnie zsynchronizowane. To, co się składało na poniekąd do perfekcji opanowany artyzm, sprowadzało się do cierpliwego ćwiczenia na próbach pod kierunkiem naprawdę znającego się na warsztacie kierownictwa.
Jeśli tej wiedzy im brakło, zasięgali pomocy ze strony. Tak, jak to było choćby w programie "Kiermasz wileński", gdzie całą feerią kolorytu sąsiadują ze sobą, cokolwiek by powiedzieć, specyficzne dla Polaków tańce: białoruski, rosyjski, ukraiński, żydowski, a nawet cygański, ukazujące kulturowe bogactwo naszych terenów od zamierzchłych czasów. Tańce te stawiali gościnnie specjaliści najwyższej klasy (ukraiński hopak np. powstawał pod okiem kierownika wielce renomowanego zespołu "Radość" z Łucka). A wszystko po to, by oddać ukrytego ducha, by było maksymalnie autentycznie, a przez to wiarygodnie i perfekcyjnie.
Dla perfekcji tej na próbach cierpliwie cyzelowali i cyzelują najdrobniejsze szczegóły, nie stroniąc w śpiewie od utworów klasycznych, a w tańcu od zaprawy baletowej. Bo inaczej reprezentacyjnemu zespołowi nie przystoi. Bo mając w nazwie tak polskością przesiąknięty region, muszą go godnie reprezentować jak dla widza miejscowego, tak zagranicznego. Bo bylejakość najzwyczajniej od pierwszych dni istnienia nie może wchodzić w rachubę.
Również w tym, co się kojarzy ze strojami, czyli przyodziewkiem chórzystów i tancerzy. Sporo wysiłku kosztowało ich, by odtworzyć autentyczne ubiory, jakie w przeszłości obowiązywały na Wileńszczyźnie-Ojczyźnie. Zasięgali porad najbardziej biegłych w temacie etnografów, szperali po różnych materiałach źródłowych. Ba, do tego nawet, co powszechnie znane, bo ogólnopolskie, przywiązują znaczenie pierwszorzędne. Jak trzeba było pozyskać, dajmy na to, stroje lubelskie, obstalowywali je nie u miernych krawców, tylko nie licząc się z kosztami w najbardziej renomowanych pracowniach.
Kto był na koncercie z okazji 30-lecia zespołu, miał okazję dobitnie się o tym przekonać, gdyż "Wileńszczyzna" przywdziała wtedy odnowione stroje łowickie. Wyczarowywane przez trzy lata przez królową haftu Genowefę Miazek – tę samą, która swego czasu uszyła strój łowiecki dla samego papieża Jana Pawła II, który dziś eksponowany jest w Muzeum Watykańskim. Nic dziwnego, że chłopięce koszule i dziewczęce bluzki, będące dziełem jej magicznych rąk, wzbudziły niekłamane "ochy" i "achy" podziwu.
Statystyki mijają się z policzeniem, ile osób przewinęło się za cztery dekady istnienia zespołu. Wiele, naprawdę wiele ich było. Bo każdy zespół – to żywy zbiorowy organizm z nieuniknioną rotacją, a tym bardziej ten złożony z artystów amatorów. Jedni kończą szkołę i rozpoczynają nierzadko zagraniczne studia albo tam też podejmują pracę, zakładają rodziny, rodzą dzieci, których późniejsze chowanie pochłania sporo czasu. Ba, nawet egzotyczne tournee po Australii zakończyło się… utratą zespolanki, która wpadła w oko jednemu z tamtejszych rodaków na tyle, że została jego żoną i przeniosła się na Zielony Kontynent. O skali tej rotacji niech zaświadcza fakt, że gdy w odstępie lat siedmiu ponownie tam jechali, uświadomili nagle, że ledwie dla 10 proc. składu ten wyjazd jest naprawdę po raz drugi.
Niski ukłon wypada więc bić przed każdym, stanowiącym trzon obecnego zespołu, kto powiązał z nim los na długie-długie lata, ofiarowując swój czas na próby, występy, wojaże. O takich zwykło się mówić: złoty fundusz. W przypadku "Wileńszczyzny" jego synonimem są: Teresa Bartusewicz, Małgorzata Kuncewicz, Bożena Jackiewicz, Grzegorz Rungo, Julian Germanowicz, Ernest Petkevičius i bez wątpienia – główny choreograf "Wileńszczyzny" przez ostatnich 35 lat jej istnienia – Leonarda Klukowska, pierwotnie tancerka. To właśnie ona, gdy zaszła potrzeba, przejęła schedę po Danucie Mieczkowskiej. Predysponowana przez pomyślnie ukończoną naukę w Konserwatorium Muzycznym w Kłajpedzie, podyplomowe studia w Rzeszowie i Lublinie. A wszystko po to, by maksymalnie zgłębić tajniki kunsztu tanecznego.
Wielogłos w chórze mnożą: Damian i Mateusz Hajdukiewiczowie, Dariusz Ireneusz Jurczyk, Tomasz Fedorowicz, Agnesa i Wiktoria Szarejko, Dominika Podlipska, Ariana Puncevičiutė, Julia Lipinskaja, Joanna Wasiukiewicz, Daiva Gedris, w tańcach hołubce coraz pewniej krzesają: bracia bliźniacy Damian i Edwin Puncewiczowie, Rafał i Patryk Łaczyńscy, Izabela Byczek, Joanna Koleśnik, Ieva i Beata Blaževičiutė, Ewa i Dominik Nowiccy, Amelia i Milena Bernatowiczówny. Dobry to prognostyk, gdyż systematyczna praca z młodzieżą pozwala wierzyć w ów zastrzyk "świeżej krwi", w pozyskiwanie tych, kto zechce być wierny rodzimemu folklorowi i nieść sztafetę w przyszłość.
"Magnesem" obok wypracowanej przez poprzedników renomy, ściągającym pod skrzydło "Wileńszczyzny" chętnych bratania się z ojczystą pieśnią i tańcem, jest też bez wątpienia kusząca perspektywa jakże atrakcyjnych wojaży. Nieraz naprawdę bardzo dalekich, gdyż przedzielonych od nas nawet oceanami. W roku 1995 i 1997 koncertowe szlaki zawiodły ją do Stanów Zjednoczonych Ameryki, a w roku 2001 i 2008 – do położonej "na końcu świata" Australii, by uraczyć własnym kunsztem tamtejszą Polonię.
Latem 2013 roku, kiedy w Brazylii trwały Światowe Dni Młodzieży, "Wileńszczyzna" – jako ich uczestnik – zapisała na swym koncie kolejny "podbity" kontynent – Amerykę Łacińską, dając pokaz kunsztu w Brazylii, Urugwaju i Argentynie. Ten kunszt oklaskiwali też wielekroć Polonusi w Anglii, Danii, Belgii, Niemczech, Francji, Austrii, Hiszpanii, we Włoszech. Gdy w tych ostatnich byli w roku 1999, nadarzyła się jakże niecodzienna okazja spotkania się i zaśpiewania papieżowi Janowi Pawłowi II.
Rozdział osobliwy i najliczniejszy zarazem w koncertowych wojażach stanowią oczywiście te do Polski. Po raz pierwszy na zaproszenie Marii Fołtyn, organizującej wówczas festiwale moniuszkowskie w Kudowie Zdroju, udali się tam w roku 1988, kiedy sowieckie szlabany graniczne zaczęły być mniej szczelne. Korzystając z okazji, dali wtedy kilka koncertów w różnych miastach. Ten w Warszawie, w teatrze "Syrena", przekształcił się w olbrzymią manifestację polskości. Sala dosłownie pękała w szwach od stojących widzów, tłumy ich oblegały przyległy do teatru teren; zostali dosłownie zasypani kwiatami, a bisom nie było końca.
Tak to przetarłszy szlaki po roku pojechali do Rzeszowa na festiwal zespołów polonijnych, koncertowali na organizowanych na Warmii i Mazurach "Kaziukach-Wilniukach", na festiwalu Kultury Kresowej w Mrągowie, na mnóstwie innych imprez, jak Macierz długa i szeroka. A za każdym razem zjednywali z mety serca rodaków, w szczególności tych, komu nieobca dola repatrianta, powodując lawinę wzruszeń.
Bo trudno nie mieć wilgotnych od łez oczu, kiedy się słucha "Poloneza nad Wilią", sentymentalnej "Echo wileńskich zaułków" lub brzmiącego niczym patriotyczny manifest, uchodzącego za hymn stron ojczystych "Wileńszczyzny drogi kraj". A są to notabene pieśni, do których słowa i muzykę napisał, ujawniając kolejny przejaw swego artystycznego talentu, nie kto inny jak niezmordowany Jan Mincewicz. Człowiek drobnej postury, ale mocarz duchem, będący za życia ostoją tego, co rodzime i polskie, a co tak wymownie streszcza się w pieśni i tańcu.
Pod jego niezrównanym kierownictwem zespół funkcjonował przez całych 35 lat – do 7 grudnia 2016 roku, kiedy to nagła śmierć pokrzyżowała wszystkie plany twórcze. Boleśnie osierocona "Wileńszczyzna" i – owszem – pogrążyła się w żałobie, choć świadomość koniecznego kontynuowania życiowego dzieła swego maestro wołała do czynu. W czym poniekąd zbawcze okazało się przejęcie "steru" przez Natalię Sosnowską, wieloletnią chórzystkę i solistkę, mającą za sobą studia dyrygentury chóralnej w Konserwatorium im. J. Tallat-Kelpšy oraz wokalne i pedagogiki wokalnej w Akademii Muzyki i Teatru, w sposób szczególny wtajemniczaną zresztą przez poprzednika w kierownicze arkana.
Po raz pierwszy po dotkliwej utracie, aby zachować tradycję dorocznych letnich koncertów na Pomorzu, pojawili się już w lipcu 2017 roku z pełnym programem dwuczęściowego koncertu przed wierną publicznością w Teatrze Miejskim im. Witolda Gombrowicza w Gdyni. Natomiast 20 stycznia 2018 roku w sali stołecznego Domu Kultury Polskiej koncertem "W krainie życia…" złożyli piękny hołd pamięci założycielowi "Wileńszczyzny", będący zarazem mocnym pragnieniem, by to, co czynił, miało ciąg dalszy. W postaci wyszlifowanego do perfekcji kunsztu, z czego zespół słynie od początku istnienia.
Że poprzeczka w tym względzie bynajmniej nie zdołowała mimo zmiany kierownictwa, jakże wymownie chociażby dowodzi entuzjastyczne przyjęcie, jakiego doświadczyli podczas koncertowego tournee we Francji w roku 2019, będąc uczestnikiem prestiżowego 15. z kolei międzynarodowego konkursu folklorystycznego "Les etoiles de Paris" w Paryżu. Zostali bowiem obsypani nagrodami: dyplomem laureata I miejsca oraz specjalną nagrodą jurorów za kultywowanie wartości tradycyjnego folkloru, dyplomem uznania dla kierownictwa zespołu za zaangażowanie we wzmacnianie międzynarodowych więzów kulturowych oraz wybitny profesjonalizm.
W podparyskim Aulnay-sous-Bois, dzięki pomocy Ambasady RP w Wilnie, wystąpili dla Polonii, zaś w Rouen – dla publiczności francuskiej. Tamtejsi widzowie, którzy nie rozumieli ani słowa po polsku, po koncercie mile zaskoczyli zespolaków owacjami na stojąco.
W roku 2019 zresztą "Wileńszczyzna" dała nie lada artystycznego "czadu" w postaci aż 24 koncertów, występując m.in. na obchodach 30-lecia Towarzystwa Miłośników Wilna i Ziemi Wileńskiej w Toruniu, w Filharmonii im. Henryka Wieniawskiego w Lublinie na koncercie z okazji 450-lecia podpisania aktu Unii Lubelskiej, a także w ramach tradycyjnego X Koncertu Letniego w Teatrze Miejskim im. Witolda Gombrowicza w Gdyni. Były też popisy na patriotycznej nucie z okazji obchodów 75-lecia operacji "Ostra Brama" w Wilnie oraz "Iskra Pamięci" w Zamościu na uroczystości upamiętnienia ofiar Katynia.
Natalia Sosnowska nie kryje, że ów twórczy rozpęd miał ich uskrzydlać do zbliżającego się jubileuszu 40-lecia zespołu w maju bieżącego roku, a tu ni z tego, ni z owego światem wstrząsnęła koronawirusowa pandemia, sypiąc niczym z rogu obfitości wszelkimi ograniczeniami. To wzmagany, to bardziej luzowany zakaz gromadzenia się w większych skupiskach wprawiał kierownictwo w wyraźne zakłopotanie: jak sprostać jubileuszowemu koncertowi. Że w niepewnych czasach podjęli się jego ryzyka, zaważyła bez wątpienia gorąca chęć kontynuowania wielkiego dzieła założyciela i kierownika – śp. Jana Mincewicza, a pomocne okazały się pozostawione przez niego środki finansowe.
Tegoroczne przygotowawcze poczynania na żywo wypadło w znacznym stopniu zastąpić intensywną pracą online z wykorzystaniem łączy internetowych i telefonicznych. Obrawszy taktykę, by zdalnie pobraną wprawę sprawdzać podczas prób oraz w scalonych koncertach przed widzem, czynili to m.in. podczas konferencji "Nauka a jakość życia", na tradycyjnym koncercie letnim w Gdyni, na festiwalu w Mrągowie, okraszając uroczystości Dnia Wojska Polskiego w Zułowie i Ambasadzie RP w Wilnie, festyn parafialny w Podbrzeziu, festiwale kultury polskiej w Podbrodziu i w Wisagini. A tym wszystkim występom miało być poniekąd "po drodze" ku przewidzianej na 7 listopada jubileuszowej gali w Litewskim Narodowym Teatrze Opery i Baletu. Na której czterdziestolatka-"Wileńszczyzna" miała wystąpić jako Reprezentacyjny Polski Zespół Pieśni i Tańca im. Gabriela Jana Mincewicza, po niedawnym obraniu jej twórcy za patrona w nazwie.
Niech żałują ci, komu nie poszczęściło się być na żywo świadkiem jubileuszowej gali. Gali w dwóch odsłonach, gdyż na pierwszą złożyły się wydobyte ze skarbca najbardziej "markowe" utwory zespołu, których "ojcem chrzestnym" w zdecydowanej większości jest nieodżałowany Jan Mincewicz. Swoistym deserem stała się natomiast część druga, ujęta tematycznie w "Noc Świętojańską na Wileńszczyźnie", której premiera w tymże Litewskim Narodowym Teatrze Opery i Baletu odbyła się 29 kwietnia 2001 roku, kiedy "Wileńszczyzna" koncertowała z okazji własnego jubileuszu 20-lecia. Co prawda, w wersji wyraźnie odnowionej, ubogaconej imponującymi efektami świetlnymi tudzież grafiką komputerową, o co zatroszczyli się znani w tym spece: Rimas Sakalauskas i Audrius Jankauskas, a co wielekroć spotęgowało magię sobótkowego widowiska.
Przerwa między odsłonami stanowiła natomiast doskonałą okazję, by zaprezentować okazały jubileuszowy album, ukazujący po części przebyty dotychczas szlak, a przede wszystkim – ducha i charakter zespołu, jakże wiernie warującego przy rodzimym folklorze. Jego wymowę szczególną stanowią zdjęcia, nad wyraz starannie wyselekcjonowane z liczących ponad 600 (!) gigabajtów zasobów. To edytorskie cacuszko można było oczywiście nabyć, a 10 procent zysku z jego sprzedaży znakiem wsparcia potrzeb powędrowało do wileńskiego hospicjum im. bł. księdza Michała Sopoćki.
Trwającą ponad trzy godziny przy wypełnionej po brzegi sali imponującą ucztę duchową z łącznym udziałem 133 chórzystów i tancerzy wieńczył – jak okolicznościowa tradycja każe – akord życzeniowo-pozdrowieniowy, połączony z uhonorowaniem najbardziej zasłużonych. Trafiły do nich dyplomy Ministerstwa Kultury Republiki Litewskiej, Departamentu Mniejszości Narodowych przy rządzie RL, samorządu rejonu wileńskiego; w prologu koncertu natomiast szef Urzędu do spraw Kombatantów i Osób Represjonowanych Jan Józef Kasprzyk wręczył Reprezentacyjnemu Polskiemu Zespołowi Pieśni i Tańca "Wileńszczyzna" im. Gabriela Jana Mincewicza oraz kierownikowi Natalii Sosnowskiej medale "Pro Bono Poloniae". Medale "Pro Bono Patria" znalazły natomiast posiadaczy w osobach Leonardy Klukowskiej, Małgorzaty Kuncewicz, Teresy Bartusewicz, Bożeny Jackiewicz, Mateusza Hajdukiewicza, Ernesta Petkevičiusa, Grzegorza Rungo, Juliana Germanowicza, Tomasza Fedorowicza i Deiwida Gudańca.
Słowa dziękczynne za dotychczasowy trud krzewienia rodzimego folkloru wprost ze sceny skierowali natomiast m.in.: prezes Związku Polaków na Litwie i Akcji Wyborczej Polaków na Litwie – Związku Chrześcijańskich Rodzin Waldemar Tomaszewski, wicemer rejonu wileńskiego Teresa Dziemieszko, dyrektor Departamentu Mniejszości Narodowych przy rządzie RL Vida Montvydaitė, prezes Towarzystwa Miłośników Wilna i Ziemi Wileńskiej Józef Szyłejko wraz z prezesem jego Łódzkiego Oddziału – Władysławem Korowajczykiem, a zdalnie – wielki przyjaciel zespołu, prezydent Gdyni – dr Wojciech Szczurek.
Bez wątpienia, że nawiążę do poetyckich strof Cypriana Kamila Norwida, "klaskaniem obrzękłe prawice" za zaprezentowany podczas jubileuszowej gali kunszt wraz ze zgromadzonymi na widowni miał też w Niebie śp. twórca i niezmordowany kierownik "Wileńszczyzny" – Gabriel Jan Mincewicz. Wszyscy zaś społem mnożyliśmy jedno szczere życzenie: dalszego niestrudzonego warowania przy muzycznym dziedzictwie, jakie zostawili nasi przodkowie, a jakie się streszcza w tak drogim słowie "polskość"...
Zdjęcia: archiwum zespołu i Wiktor Jusiel
komentarze (brak komentarzy)
W ostatnim numerze
NARODZIŁ SIĘ NAM ZBAWICIEL
ŻEGNAJ, "MAGAZYNIE"!
POLITYKA
2022 – ROKIEM WANDY RUTKIEWICZ
LITERATURA
NA FALI WSPOMNIEŃ
XVII TOM "KRESOWEJ ATLANTYDY"
WŚRÓD POLONII ŚWIATA
RODAKÓW LOS NIEZŁOMNY
MĄDROŚĆ LUDZKA SIĘ KŁANIA
prześlij swojeStare fotografie
Wiadomości (wp.pl)
Awantura w Sejmie. Posłanka PiS o "substancjach psychoaktywnych"
Podczas czwartkowego posiedzenia Sejmu doszło do ostrej wymiany zdań między Michałem Kołodziejczakiem a Anną Gembicką. Posłanka PiS i była minister rolnictwa w rządzie PiS zażądała zbadania wiceministra na obecność substancji psychoaktywnych.
Tajemnicza zbrodnia w Lublinie. Po 29 latach wiadomo, co się stało
Potrzeba było blisko 30 lat, żeby ustalić, kto odpowiada za zabójstwo, do którego doszło w Lublinie w 1995 roku. Bogdan S. wpadł dzięki śladom DNA zostawionym na kneblu swojej ofiary. Do Sądu Okręgowego w Lublinie trafił właśnie akt oskarżenia przeciwko niemu. Mężczyzna do wszystkiego się przyznał.
Nie żyje 14-latka. Uderzyła w nią ciężarówka
W Parszowie w woj. świętokrzyskim doszło do tragicznego wypadku na przejściu dla pieszych. 14-letnia dziewczynka zginęła po potrąceniu przez ciężarówkę.