Staropolskie zabawy noworoczne polegały m. in. na nachodzeniu dworu sąsiada i siedzeniu tam dopóty, dopóki spiżarnie i piwniczki nie zostały oczyszczone do cna. Moda na sylwestrowe bale maskowe z uroczyście otwieranym o północy szampanem przyszła do nas z Francji dopiero w połowie XIX w.
Co nie znaczy, że wcześniej Polacy nie obchodzili Nowego Roku. Obchodzili na różne sposoby, ale uroczystą biesiadę urządzali zwykle 1 stycznia a nie 31 grudnia. Wspomnienie św. Sylwestra zwykle miało raczej charakter poważny – rankiem szlachta zwyczajowo ruszała na polowanie, by po powrocie w rodzinnym gronie rozpamiętywać sprawy starego roku. Często też pod wieczór odprawiano dziękczynno- błagalne modły.
Przed 1850 rokiem o północy w noc sylwestrową mało kto w Polsce otwierał szampana, wielu natomiast szło do kościołów na "noworoczną pasterkę". W swej słynnej, wydanej po raz pierwszy w 1860 roku książce kucharskiej "365 obiadów" Lucyna Ćwierczakiewiczowa na sylwestrową kolację proponowała – szczególnie w porównaniu z wigilią Bożego Narodzenia – menu raczej skromne: barszcz czysty z kiełbasą i uszkami, flaki z parmezanem, kluski krajane ze słoniną, jarząbki z kompotem mieszanym. Nic natomiast nie wspomniała o serwowanych trunkach, ale zarówno z jej ówczesnych, jak i z dawniejszych przekazów wiadomo, że przełom starego i nowego roku bywał w Polsce okazją do pijatyk i hulanek, ubarwiających nieco smętki sylwestrowego wspominania starorocznych spraw.
Groza roku tysięcznego
Skąd wziął się zwyczaj hucznego obchodzenia 31 grudnia i 1 stycznia? W ostatnich dniach roku 999 na mieszkańców Rzymu padł blady strach za sprawą pogłoski o wzmiance znajdującej się w proroctwach Sybilli, że w 1000 roku nastąpi koniec świata. Ziemię zniszczyć miał ognisty smok więziony w lochach pałacu papieskiego. Wybrany kilka miesięcy wcześniej papież Sylwester II polecił modlić się o wstawiennictwo do swojego imiennika, świętego papieża Sylwestra I, który zmarł 31 grudnia 335 roku, a wsławił się chrystianizacją Imperium Rzymskiego, prowadzoną wraz z cesarzem Konstantynem Wielkim.
W kościołach Wiecznego Miasta zgromadziły się tłumy, a kiedy o brzasku 1 stycznia 1000 roku wyczekiwany smok się nie pojawiał, uradowani rzymianie wylegli na ulice. Składali sobie życzenia i w pierwszy dzień nowego milenium wypili też wielkie ilości wina. Papież, który nie krzywił się zbytnio na pijackie ekscesy, udzielił wiernym uroczystego błogosławieństwa i odtąd już w Rzymie ostatni wieczór starego i pierwszy dzień nowego roku obchodzono wystawnymi ucztami.
Szczodre dni
Najpewniej w średniowieczu zwyczaj ten trafił do Polski, w każdym razie w tutejszych źródłach XV-wiecznych pojawiają się informacje o pijanych żakach, żebrzących o datki na przełomie roku. Bogata wieczerza w ostatni dzień starego roku miała być dobrą wróżbą dobrostanu w roku nadchodzącym oraz okazją do przebieranek i figlów. W XVIII w. upowszechnił się zwyczaj oprowadzania w sylwestrowe popołudnie po domach przez pachołków dworskich złapanego w lesie wilczka bądź niedźwiadka. W następnym stuleciu zwierzę zastępował przebrany w niedźwiedzią lub owczą skórę młodzian, który wśród śmiechów i muzyki zalecał się do panien, a po chwili przebierali się wszyscy, zwykle za żebraków i cyganów, i zaczynała się zabawa trwająca do noworocznego poranka.
XIX-wieczny historyk Kazimierz Władysław Wójcicki tak opisywał ówczesne sylwestrowe zwyczaje znane mu z Podlasia: Przed Nowym Rokiem na bohaty weczor w niektórych miejscach szczodrym nazwany gospodynie mięsiwo i inne potrawy gotują, pieką placki i pirogi. Dziewczęta i chłopcy przebrani za cyganów, dziadów z przewróconym kożuchem, chodząc powtórnie za kolędą (raz pierwszy chodzili w święta Bożego Narodzenia), udają głosem różne zwierzęta. Gdy chłopcy życzenia prawią, dziewczęta rzucają na ogień siemię lniane, które z trzaskiem pęka. Jeśli ich nie częstują, sami zjedzą, co zastaną, i powyrywawszy pióra z drobiu, zdobią niemi czapki. Obszedłszy całą wieś, wracają na umówione miejsce, gdzie jedna z dziewcząt obrana gospodynią przy pomocy innych gotuje wieczerzę, a chłopcy za pieniądze uzbierane przynoszą napitki i biesiadują do późnej nocy.
Czas między wigilią Bożego Narodzenia a uroczystością Trzech Króli nazywano szczodrymi dniami i z tego powodu pieczone wtedy ciastka nazywano szczodrakami. Sylwestrowy wieczór przypada dokładnie w połowie tego czasu. We dworach pilnowano, by w noc noworoczną fornale wychodzili na zewnątrz i strzelali z bata, a nawet z pistoletów. Wierzono, że w ten sposób "wytrzaskiwali stary rok".
Zygmunt Gloger, zmarły w 1910 roku znawca kultury staropolskiej, etnograf i krajoznawca, notował z kolei, że: na ostatnią wieczerzę starego roku podaje się lemieszka z mąki pszennej lub hreczanej, suto okraszona, że tak cały rok następny była tłusta. Swawolna młodzież przy spożywaniu lemieszki uderza się łyżką po twarzy i po wieczerzy maże nią okna, a to dlatego, żeby w nowym roku usta wszystkich, domy i stodoły były zamazane chlebem i zbożem.
Wróżby matrymonialne
Biesiada w wigilię Nowego Roku stanowiła też okazję do wróżb o charakterze matrymonialnym, bardzo podobnych do tych z dnia św. Andrzeja. Lano więc wosk, palono wiechetki lnu (im wyżej wzlatywały, tym bardziej prawdopodobne było rychłe zamążpójście), nasłuchiwano szczekania psów (by oznaczyć stronę, z której przybyć mieli swaci). Gloger wspomina również inny, charakterystyczny tylko dla wieczoru sylwestrowego sposób wróżenia: Dziewica, która w wigilię Nowego Roku doczeka północy, siedząc przy świecach jarzących (woskowych) przed zwierciadłem i ani razu nie obejrzy się za siebie, ujrzy w zwierciadle stojącego za nią przyszłego męża. Skromne jednak i pobożne dziewczęta nigdy tej wróżby nie próbowały, bo pod postacią męża ukazuje się w zwierciadle szatan, a do spełnienia wróżby potrzeba było siedzieć w rajskim stroju Ewy.
Ale choć biesiadowanie w wieczór 31 grudnia było dość popularne, najhuczniejsze obchody zaczynały się wraz z noworocznym śniadaniem. Na stołach w salach jadalnych kładziono wtedy wiele bochnów chleba przykrytych obrusem. Miał to być, wedle Glogera, znak obfitości daru bożego (...) na powitanie gościa i ubogiego. We dworach pierwszym zaś gościem na śniadaniu bywał najczęściej przychodzący po kolędzie (czy też raczej, jak mawiano, z kolędą) miejscowy proboszcz.
Z księdzem i bez księdza
Ksiądz Jędrzej Kitowicz (ur. 1727 lub 1728, zm. 1804) w swoim "Opisie obyczajów za panowania Augusta III" określił kolędę jako obrządek kościelny pewny, który się zaczyna od Nowego Roku i trwa do wielkiego postu. Księża plebani lub ich wikariuszowie w te czasy jeżdżą po dworach i wsiach albo po miastach chodzą po domach, ogłaszają w krótkiej przemowie przyńście na świat Słowa Wcielonego, życzą błogosławieństw wszelkich niebieskich i ziemskich i po skończonej perorze egzaminują czeladź domową i służących z katechizmu. Asystujący księdzu do tej kolędy organista z bakałarzem, gdzie jest, i kilku chłopców śpiewają na wchodzeniu i wychodzeniu jaką pieśń o Bożym Narodzeniu. Po wyjściu księdza dziewki ubiegają się do stołka, na którym ksiądz siedział; która pierwsza usiędzie, ma sobie za wróżkę, że tego roku za mąż pójdzie. Po wsiach chłopi w Wielkiej i Małej Polszcze dają księdzu kawałki słoniny, serki, grzyby suche, orzechy i owoce kokosze, a oprócz tego po kilka groszy. Po miastach zaś tylko same pieniądze, na jakie kogo stać; toż samo i po dworach szlacheckich, w których pospolicie po odbytej kolędzie raczą się gospodarz z księdzem, obchodząc dzień kolędy bankietem według przepomożenia.
Ze smutkiem jednak zauważał, że pod koniec panowania Augusta III szlachta i majętni mieszczanie nie bardzo chcieli księdza po kolędzie przyjmować. Wcześniej ofiarowywanie pieniędzy księdzu przy tej okazji uważane było za pobożny uczynek. W głośnym odczytaniu przez plebana Ewangelii widziano przyjęcie do domu Jezusa – wcielonego Słowa Bożego. Sami kapłani za błogosławieństwo szlacheckich siedzib domagali się sowitej opłaty.
Za panowania Stanisława Augusta (1764-1795) księża coraz częściej udawali się "z kolędą" jedynie już do chłopów. Pisał Kitowicz: pierwszy książę Michał Czartoryski (1696-1775), na ten czas podkanclerzy wielki litewski, nie kazał puszczać do siebie z kolędą, a gdy ksiądz zdjąwszy z siebie komżę, udał, iż ma inny do książęcia interes, i tym sposobem wpuszczony do pokoju zaczął obrządek kolędy, książę natychmiast kazał go wypchnąć i wyrzuciwszy mu za drzwi czerwony złoty, napomniał, aby się odtąd nigdy z takimi benedykcjami nie zawołany do niego nie ważył wchodzić. Za przykładem książęcia Czartoryskiego inni panowie poczęli przed księżmi z kolędą chodzącymi drzwi zamykać, a natrętnie wdzierających się łajać. I tak duchowni, od panów wzgardzeni, nie noszą więcej do nich tego niegdyś od dawnych chrześcijan szacownego błogosławieństwa.
Nawet jeśli w XVIII w. nie zapraszano już do dworów plebanów na noworoczną kolędę, to w Nowy Rok wczesnym rankiem rodziny szlacheckie szły na nabożeństwo. Była to okazja do składania i przyjmowania życzeń, a zaczynał proboszcz tuż po kazaniu, kiedy to zwracał się do parafian, po czym szczególnie pozdrawiał siedzących w ławce kolatorskiej dobrodziejów Kościoła.
Po wyjściu raz jeszcze winszowano sobie wzajemnie. Bo, jak konstatował Gloger, ojcowie nasi dbali o życzenia noworoczne jak o ważną żywota sprawę, bo płynęły one z prostego, szczerego serca i z sąsiedzkiego afektu. Wiedzieli wszyscy, czego komu życzyć należy, a rozum, dowcip, grzeczność, cześć, wdzięczność, serce i zażyła przyjaźń siliły się na wysłowienie życzeń. Dawni Polacy witali się w Nowy Rok słowami: "Bóg cię stykaj", co oznaczało polecenie opiece Wszechmocnego. Rolnicy obsypywali się owsem na znak pożądanej obfitości zboża, a ci, którzy obchodzili domy innych z powinszowaniem, nosili owies w rękawicy i na wszystkie rogi stołu sypali po szczypcie, aby tak całe stoły założone były chlebem w nowym roku.
Do siego roku
Winszowano sobie również: "Do siego roku!". Wbrew popularnym tłumaczeniom wyrażenie to nie pochodzi od imienia Dorota (czy też od pewnej Dosi, która jakoby żyć miała długo, więc ponoć na jej cześć życzenie długiego życia w Nowy Rok tak właśnie ułożono) ani od przymiotnika "dosi" znaczącego tyle co "szczęśliwy". Jak tłumaczy prof. Jan Miodek, "siego" znaczy dosłownie "tego", "do tego roku". W dawnej polszczyźnie, oprócz takich zaimków wskazujących używanych do dziś, jak: ten, ta, to, ów, owa, owo, mieliśmy też zaimki: sien, sia, sie.
Nowy Rok był też okazją do obdarowywania prezentami sąsiadów, znajomych i służby (dzieci otrzymywały podarki wcześniej, ale nie w wigilię Bożego Narodzenia, lecz 28 grudnia, w dzień wspomnienia św. Młodzianków, dzieci betlejemskich zamordowanych na rozkaz Heroda). Dawni magnaci bywali hojni – notował Gloger – stosownie do zasług swoich dworzan i krewnych, rozdając im "na kolędę" nieraz wioski, a zwykle konie, rzędy, puchary, drogie pasy, bobrowe kołpaki, delie podbite sobolami, rysiami, szable itd. Szlachta zaś dawała "kolędy", na jakie było ją stać.
Kradzież noworoczna
Z obchodami Nowego Roku wśród możnej szlachty wiązał się jeszcze jeden wesoły zwyczaj. Otóż w dzień sylwestrowy lub 1 stycznia starano się ukraść coś znajomym lub sąsiadom, wierząc, że im więcej rzeczy uda się skraść, tym większa będzie pomyślność w nowym roku. Skradzione rzeczy wkrótce zwracano, a Gloger widział w tej zabawie przedwiekową tradycję słowiańską o dobrej wróżbie na rok nowy, gdy jego przedświt zastaje dom napełniony zdobyczą.
W XVIII w. wśród szlachty popularne stały się wycieczki saniami połączone z biesiadowaniem, które odbywało się nieustannie od Nowego Roku aż do wstępnej środy, czyli Popielca. Kitowicz opisał barwnie kuligi, które często zaczynały się od zebrania domowników i służby, po czym cała gromada saniami jechała do najbliższego sąsiedzkiego dworu. Niezapowiedziani goście kazali dawać sobie jeść i pić i siedzieli tak długo, aż opróżnili im piwnice z wina, miodów oraz spiżarnie i lodownie (chłodnie) z jadła. Wtedy porywali gospodarzy z ich czeladzią do sań i jechali wspólnie do następnego dworu.
Według Kitowicza najsławniejsze co do pijatyki i brawury były kuligi w województwie rawskim, gdzie się nieraz krwią oblewały, a jeśli się ktoś obcy przez nieświadomość wmieszał do tego kuligu, a nie spodobał się mu albo nie mógł wystarczyć zdrowiem pijaństwu, zbili go jak leśne jabłko, suknie w płatki na nim podrapali i wypędzili, jakoby dla słabego zdrowia niegodnego tak dzielnej kompanii.
Mości gospodarzu, każ nam dać gorzały
Kuligi stanowiły świetną okazję do kolędowania, które nie sprowadzało się wcale do śpiewania pieśni bożonarodzeniowych. Często chodzono po prostu "po prośbie", żądając pieniędzy, jadła i napitków, nierzadko dochodziło do rozbojów. Jak podaje Jan Stanisław Bystroń w swych "Dziejach obyczajów", dowody na okołonoworoczne zbrodnie w Polsce znaleźć można już w źródłach średniowiecznych. Wydany w Krakowie w 1408 roku statut diecezjalny stwierdzał, że "wskutek diabelskiej pokusy i nadużycia złych ludzi", gdy osoby świeckie chodzą "po kolędzie", zdarza się wiele zabójstw i kradzieży. W XVII i XVIII w. przy odwiedzinach sąsiadów w Nowy Rok i po nim przebierano się za Cyganów, Żydów, żebraków, Ormian, księży, a nawet za przekupki. Do powitalnych przyśpiewek dodawano co prawda w refrenie rytualne: "Hej, kolęda, kolęda", ale tematyka zwrotek tych pieśni bywała już dość swawolna. Oto przykład:
Mości gospodarzu, domowy szafarzu,
Nie bądź tak ospały, każ nam dać gorzały
Dobrej z alembika i do niej piernika.
Chleba pytlowego i masła do niego,
Każ stoły nakrywać i talerze zmywać,
Każ dać obiad hojny, boś Pan bogobojny.
Kaczka do rosołu, sztuka mięsa z wołu,
Z gęsi przysmażanie, zjemy to mospanie,
I udzik zajęczy, i do niego więcej.
Indyk do podlewy, panie miłościwy,
I to czarne prosię, pomieści i to się.
Każ upiec pieczonki, weźmiem do kieszonki.
W zwrotkach można wyczytać staropolski noworoczny jadłospis, w którym niepodzielnie królowały nalewki, pierniki i mocno korzeniami przyprawiane mięsiwa.
Francuskie menu...
Tego typu menu zaczęło się zmieniać w połowie XIX w., gdy na ziemiach polskich na dobre zadomowiła się francuska moda kulinarna. Lucyna Ćwierczakiewiczowa proponowała następujący układ "wykwintniejszej kolacji": Po tartinkach i przekąskach, podanych na osobnym stole, z galantyny, chaud froid, łososia, kawioru, pasztetu sztrasburskiego z wątróbek gęsich itp., podaje się: 1) Ryba turbo, sole lub wreszcie wiślany łosoś na gorąco, ubrane szyjkami z raków, nóżkami homarów, truflami z sosem holenderskim lub świeżym gorącym masłem. 2) Combry sarnie, szpikowane truflami, sos truflowy z maderą. 3) Poncz rzymski [rodzaj kremu jajecznego z arakiem na słodko]. 4) Pulardy, kapłony, młode indyczki nadziewane kasztanami. Kompoty. 5) Szparagi lub karczochy w oliwie. Lody moscovite, czyli lody przezroczyste z ananasów, owoce smażone w cukrze w koszykach. Kawa, likiery. Sery wyszły z użycia; podaje się je tylko pod kloszem szklanym na poufałych zebraniach. Nie stawia się ich nigdy na stole jadalnym. Po rybie podaje się wino francuskie białe Yquem, Sauternes lub czerwone Bordeaux, dalej wina reńskie, węgierskie, od pieczystego zaś poczynając, podaje się szampana.
Francuskie wina wypierały stopniowo starodawne miody i kordiały (tą ostatnią nazwą określano nalewki serdeczne, tj. wzmacniające serce, przygotowywane na bazie głogu, korzeni i innych aromatycznych przypraw). Od połowy XIX w. w warstwach zamożnych wieczór sylwestrowy spędzano w domach na wykwintnej kolacji w gronie rodziny i znajomych. Za konieczny element biesiady wielu uważało poncz bądź kruszon – napój będący mieszaniną soku owocowego (często z pomarańczy), cukru, konfitur truskawkowych lub ananasowych oraz wina mozelskiego lub szampana.
...francuskie bale
Z czasem z Francji przybyła kolejna moda: sylwestrowe bale maskowe z uroczyście otwieranym o północy szampanem, w czym niektórzy widzieli sprzeniewierzenie się staropolskiej tradycji. Bo maskarady zwane redutami popularne były w Warszawie już w epoce saskiej (urządzano je zresztą nie tylko w karnawale, lecz także od października do adwentu). Jak twierdzi znawczyni tematu Agnieszka Zarychta- Wójcicka, na redutę przybywano, aby tańczyć, grać w karty lub wzajemnie się sobie przypatrywać w celu odgadnięcia tożsamości, były to bowiem głównie imprezy, na które wchodzono z maskami. Maski odgrywały rolę instytucji społecznej. Służyły swoiście pojętej demokracji. W masce na reducie mógł pojawić się każdy. Także szlachcic szaraczek, mieszczanin, a nawet chłop.
XVIII-wieczne reduty miały nawet swoje dark roomy, do których klucze dyskretnie rozdawali balownikom stangreci, a spragnieni uciech miłosnych korzystali także z zaparkowanych nieopodal karet. Kto chciał ukraść cudzą żonę lub córkę na czas jakiś, potajemnie opuszczał redutę, wsiadał do karety i kazał się wieźć do innego domu lub po odległych zaułkach. Ksiądz Kitowicz bolał, że tak zajeżdżeni kochankowie, jakby nigdy nic powracali na redutę, wchodząc pomiędzy gości, pośród których daremnie przez ten czas szukał mąż żony albo matka córki. Zdaniem autora "Opisu obyczajów", te pierwotne bale były więc wyjątkowym nośnikiem rozpusty.
W XIX i na początku XX w. bale sylwestrowe i karnawałowe stały się zdecydowanie mniej demokratyczne (i chyba jednak mniej rozpustne) niż reduty z czasów ks. Kitowicza. Chwalcy staropolszczyzny długo w nich jednak widzieli francuską nowinkę, bezskutecznie nawołując do powrotu do dawnych, godnych obchodów Nowego Roku. Nie wspominali przy tym jednak o sekretnych, redutowych uciechach.
Korzystałem m. in. z książek Zygmunta Glogera "Rok polski w życiu, tradycji i pieśni", Warszawa 1900; Lucyny Ćwierczakiewiczowej "365 obiadów", Warszawa 1874; Jana Stanisława Bystronia "Dzieje obyczajów w dawnej Polsce", Warszawa 1993; Jędrzeja Kitowicza "Opis obyczajów za panowania Augusta III", Wrocław 1951.
komentarze (brak komentarzy)
W ostatnim numerze
NARODZIŁ SIĘ NAM ZBAWICIEL
ŻEGNAJ, "MAGAZYNIE"!
POLITYKA
2022 – ROKIEM WANDY RUTKIEWICZ
LITERATURA
NA FALI WSPOMNIEŃ
XVII TOM "KRESOWEJ ATLANTYDY"
WŚRÓD POLONII ŚWIATA
RODAKÓW LOS NIEZŁOMNY
MĄDROŚĆ LUDZKA SIĘ KŁANIA
prześlij swojeStare fotografie
Wiadomości (wp.pl)
Dramatyczny wzrost zachorowań na krztusiec w Lubelskiem
W 2024 r. na krztusiec zachorowało 677 mieszkańców Lubelszczyzny, co stanowi niemal 70-krotny wzrost w porównaniu do 2023 r. - informuje PAP.
Nowa rakieta Putina leciała tylko 15 minut. Sześć subpocisków
Ukraiński wywiad wojskowy (HUR) poinformował, że Rosja użyła rakiety balistycznej Kedr do ataku na Dniepr 21 listopada 2024 r. Rakieta ta, wyposażona w sześć głowic bojowych, została wystrzelona z obwodu astrachańskiego. Czas lotu do celu wyniósł 15 minut.
Ujawniono koszty koronacji. Wydano miliony
Koronacja króla Karola III i królowej Kamili kosztowała 72 mln funtów, co stanowiło ponad połowę mniej niż pogrzeb królowej Elżbiety II. Rząd przekonuje, że wiązało się to z "trudniejszymi czasami".