W rodzinnej atmosferze

drukuj
Wojciech Piotrowicz, 22.10.2015
Chwila wytchnienia tuż po próbie na górze Bouffałowej. Siedzą (od lewej): Fryderyk Szturmowicz, Ludmiła Siekacka, Irena i Mieczysław Demińscy, Czesława Kowalewska, Wojciech Piotrowicz, Zuzanna Klonowska; stoją – Witold Iwaszko, Irena Woronko, Janina Subocz

Na jubileusz 60-lecia Polskiego Zespołu Artystycznego Pieśni i Tańca "Wilia"

Studiując w swoim czasie nauki ścisłe, tęskniłem do czegoś takiego, co by było bliżej duszy. Lubiłem śpiew, poezję. Nadarzyła się okazja: zaproszono mnie do nowo zorganizowanego polskiego amatorskiego teatrzyku przy klubie kolejarza w Wilnie. Zajęcia z poezji prowadził dr Jerzy Orda, znakomity znawca historii sztuki, teatru, wielki miłośnik recytacji, szczególnie najtrudniejszej – tej zbiorowej. Były również przewidziane deklamacje indywidualne. Niemniej dopiero w tych chórach poetyckich wyzwalały się moce ludzkich głosów pomnożone przez liczbę uczestników i doprawdy radowało się serce przy odmawianiu jak pacierza:
Już się z pogodnych niebios oćma zdarła smutna,
czy utworów innych wielkich klasyków.
Repertuar dobierano ambitny, również ten patriotyczny. Tak po dwóch latach naszego działania zaniepokoiły się władze miejskie od kultury i zabroniły dalszej pracy. Przyroda pustki nie lubi. Na naszym miejscu powstała już inna grupa pod nowym kierownictwem, które potrafiło lepiej dogodzić gustom zideologizowanych urzędników. 
W tym to czasie już dziewięć lat dawał sobie radę polski ludowy zespół pieśni i tańca przy Pałacu Kultury Związków Zawodowych. Daniną władzom były wstępy jego koncertów, zawierające pieśni o Leninie i partii. A dalej widz słuchał już innych śpiewów i oglądał repertuar ludowy. Władze zespół obdarzyły dodatkowo tytułem wzorowy, pozwoliły na używanie imienia Wilia, co raczej bardziej nawiązywało do napisanej przez Mickiewicza w Rosji pieśni niż do nazwy samej rzeki. Ta pieśń zespołowi towarzyszy od początków jego istnienia do dziś. Włączyłem się więc wtedy do wiliowego chóru na dobrych 15 lat z przerwą na służbę wojskową. A w śpiewie przydało się tamto nasłuchanie się w słowo mówione, a teraz i w melodię też. 
W tym okresie oprócz częstych koncertów po Litwie całej następowały wyjazdy dalsze: Lwów, Tallinn oraz Polska (w latach 1966, 75, 79, w których brałem udział). Szczególnie pamiętny, bo pierwszy, był wyjazd w lipcu 1966 roku. Trafiliśmy na uroczystości milenijne. Nami tak umiejętnie pokierowano, że nie zetknęliśmy się z żadnymi uroczystościami kościelnymi, pomimo że to było przecież tysiąclecie chrztu, ani też z kimkolwiek z Polonii zagranicznej. Mijaliśmy się tylko z nimi na bądź co bądź długiej trasie: Siedlce, Warszawa, Łódź, Kraków, Zakopane, Katowice, Wrocław. Ale i tak było to dla nas przeżycie niepowtarzalne.
Atmosfera w Wilii w ogóle była zawsze pogodna, żeby nie powiedzieć rodzinna. Tancerze byli zakochani w swojej baletmistrz p. Zofii Gulewicz, chórzyści – w Wiktorze Turowskim (nieodżałowanym panu Witku). Szanowano p. Edwarda Pylipajtisa (od orkiestry), Władysława Korkucia (p. Władka od chóru).
Może tylko najbardziej zaciężny spór wywiązał się w swoim czasie między chórem a grupą baletową o polonez Ogińskiego. Przypomniało mi się o tym w związku z okrągłą obchodzoną rocznicą tego kompozytora teraz. A wtedy: chór chciał mieć swój żelazny numer na bis, bo wirujących w parach i tak często bisowano. Śpiewający uważali więc, że ten trudny w melodii i poważny w słowach utwór tancerze zadepczą. Ale przy odrobinie wyrozumienia wszystko dało się pogodzić i książę Michał Kleofas, myślę, że z tej zgody również dzisiaj się cieszy.
W miarę swoich możliwości oprócz śpiewu chciałem się czymś dodatkowo dla Wilii przysłużyć. Napisałem parę tekstów piosenek, jedną wspólnie z kompozytorem z Warszawy, wielce pomocnym dla nas Marianem Domańskim. Projektowałem czasem afisze (raczej nie zachowały się), zaproszenia na koncerty, pamiątkowe znaczki z datą założenia zespołu, pamiątkowy medal 15-lecia. Przysparzał mi dodatkowej pracy wspomniany już wyżej p. Władek. Nie oszczędzał siebie, zakładając wciąż nowe polskie zespoły, w większości uczniowskie, i gorliwie na mnie wymuszał: to teksty, to afisze, folderki, proporczyki. Te zajęcia też, co prawda, pośrednio odnoszę na karb niejako kontynuacji robót dla Wilii, którą chętnie oglądam i dziś, mimo zmian w repertuarze i w kierownictwie. 
Obecnemu kierownictwu i całemu aktualnemu zespołowi życzę wszystkiego najlepszego. Cieszę się serdecznie wraz z innymi weteranami za umożliwienie dla nas wzięcia skromnego udziału w jubileuszowym koncercie 60-lecia.
Sto lat!

komentarze (brak komentarzy)

dodaj komentarz

W ostatnim numerze

W numerze 12/2021

NARODZIŁ SIĘ NAM ZBAWICIEL


ŻEGNAJ, "MAGAZYNIE"!

  • Inżynier-romantyk
  • Wiersze Henryka Mażula

POLITYKA

  • Na bieżąco

2022 – ROKIEM WANDY RUTKIEWICZ

  • Życie jak wspinaczka

LITERATURA

  • Pisarstwo Alwidy A. Bajor

NA FALI WSPOMNIEŃ

  • OKOP: działalność
  • Duszpasterze ratowali Żydów

XVII TOM "KRESOWEJ ATLANTYDY"

  • Twierdze, co Polski strzegły

WŚRÓD POLONII ŚWIATA

  • 150-lecie polskiego osadnictwa w Nowej Zelandii

RODAKÓW LOS NIEZŁOMNY

  • Styczyńscy. Spod Wilna na Syberię

MĄDROŚĆ LUDZKA SIĘ KŁANIA

  • O obowiązku

Nasza księgarnia

Pejzaż Wilna. Wędrówki fotografa w słowie i w obrazie
Stanisław Moniuszko w Wilnie

przeglądaj wszystkie

prześlij swojeStare fotografie

Historia na mapie