Nie była, oj, jakże nie była łaskawa w XX wieku historia dla Wileńszczyzny! Ledwie skończyły się zsyłki gotowane przez władze carskie na Sybir i opłakiwanie klęski po Powstaniu Styczniowym, a tutejszych mieszkańców w krótkim odstępie czasu wystawiły na ciężką próbę dwie pożogi wojenne. Przygrywka do tej drugiej i sam jej przebieg miał nad wyraz opłakane skutki, gdyż pierwotnie w wyniku tajnej zmowy Ribbentrop-Mołotow na krótko, a następnie po zdradzieckiej Jałcie na długo znaleźli się oni poza kochaną Polską.
Dramatu dla jednych dopełniały dokonywane przez Sowietów bezceremonialne rozliczenia z tymi, którzy walczyli w szeregach AK; drudzy natomiast Bogu ducha winni padali ofiarą tzw. razkułacziwanija. A nie trzeba mówić, że i jednych, i drugich czekały bydlęce wagony, którymi transportowani byli na "nieludzką ziemię", by dzielić nie do pozazdroszczenia los łagierników albo więźniów. Nie sposób zliczyć, ilu z nich z metką "wragow naroda" nie zniosło piekła, jakie im zgotowano, przypłacając męczeństwo ofiarą życia.
Zamieszkali w położonych tuż za Butrymańcami Jeniańcach na Ziemi Solecznickiej Janina Bandalewicz i Stanisław Szumski wszystkiego, o czym powyżej, jakże boleśnie doświadczyli na sobie. Jej przecież palców ręki ledwie starcza, by policzyć Bandalewiczów, jacy nocą 29 stycznia 1944 roku padli ofiarami spacyfikowania w bestialski sposób przez stacjonującą w pobliskiej Puszczy Rudnickiej partyzantkę sowiecką wsi Koniuchy. Nastąpiło to po tym, kiedy tutejsi mieszkańcy, mając dość z ich strony wszelkiego prowizyjnego zdzierstwa, zdecydowali zorganizować samoobronę. Czyż mogli wtedy się spodziewać, że doczekają się straszliwego odwetu, przypłaconego życiem 38 osób, wśród których znaczny odsetek stanowiły dzieci? I tego, że zbrodnię tę na długie, długie lata okryje wymuszone milczenie?
Będący jeszcze kawalerem Szumski, by bronić swej małej Ojczyzny, zaciągnął się do jednego z oddziałów Armii Krajowej. Był łącznikiem, potem szeregowym, kapralem, został nominowany na sierżanta i dostał przydomek "Jastrząb". Podobnie jak innych towarzyszy broni z nadejściem w roku 1944 prących na Berlin wojsk sowieckich czekała go łagierna "epopeja". Został zesłany do Workuty, a że przez dwa lata przetrzymywania i torturowania metodami, od których włos się jeży na głowie, nie wydobyto zeń żadnych zeznań, został zwolniony. W roku 1947 wrócił w rodzinne strony, a gdy pierwotnie przypominający cień człowieka cokolwiek okrzepł i doszedł do siebie, zdecydował stanąć na ślubnym kobiercu właśnie z Janiną Bandalewicz, którą od dawna wyraźnie miał na oku.
Niedługo jednak dane było nowożeńcom cieszyć się rodzinnym szczęściem. Ponieważ Stanisław nadal miał do czynienia z partyzantką, zadenuncjowany przez jednego z kolegów, ponownie znalazł się na "celowniku" NKWD. Tym razem wyrok, jaki dane było usłyszeć, powalał wręcz z nóg: on, naonczas 26-letni, dostał 25 lat przymusowej pracy w jednym ze zlokalizowanych w Kazachstanie łagrach. Świeża gehenna Workuty powodowała, że usłyszawszy, co go czeka, miał podczas mimolotnego widzenia na sali rozpraw z ciężarną żoną ze zrezygnowaniem stwierdzić, by nań nie czekała i zaczęła nowe życie.
Zostawszy z synkiem, Janina, chcąc czuć się cokolwiek raźniej, przeniosła się w rodzinne progi. Te jednak, zamiast dać poczucie choć minimalnej oazy, stały się po części pułapką. Ponieważ rodzice znaleźli się na tajnie sporządzonej liście tzw. kułaków, jednej nocy późną jesienią 1950 dom został otoczony przez NKW-dzistów, a wszystkich, kto tam przebywał, pod groźbą śmierci prawie tak jak stali załadowano na sanie. Taki był początek drogi w nieznane, której kres po ponad dwóch tygodniach kołataniny pociągiem znaczyła bezkresna Syberia, a konkretnie – wieś Mokrusza w pobliżu Kańska. Tu Janina znalazła pracę w szpitalu. Zbawienną o tyle, że pozwalającą podkradać żywność z myślą o chowanym przez rodziców Jasiu.
Nie mogła się wyzwolić od myśli o zesłanym mężu. Drogą listowną od pozostałych na Wileńszczyźnie krewnych dowiedziała się, że pracuje w kopalni rudy miedzi w położonym nieopodal Karagandy Żezkazganie. Napisała doń. Odpowiedź nadeszła pod koniec 1951 roku. Ponieważ każdą korespondencję łagrowa "cenzura" skwapliwie czytała, jej ton był wyraźnie zachowawczy. Wystarczyło jednak i tego, by nabrała nowych sił i wiary w czekaniu, że kiedyś będą znów razem.
Śmierć Stalina 5 marca 1953 roku w sposób zdecydowany odmieniła losy deportowanych. W gułagach w Kazachstanie rozpoczęły się strajki, więzieni napisali petycję do sowieckiego ministerstwa sprawiedliwości. By załagodzić sytuację, władze na Kremlu zadecydowały każdy dzień wyroku zaliczyć za tydzień. Stanisław Szumski miał przymusowo odpracować 25 lat, czyli jakieś 1300 tygodni. Teraz z tych 1300 tygodni zrobiło się tyleż dni. Z gorączkowej matematyki wynikało, że zostało mu chyba jeszcze tylko pół roku. Miał zatem powód ponownie przypominający cień człowieka od katorżniczej pracy pod ziemią "wrag naroda" do zachwiania się na chybotliwych nogach z radości.
Janina w Syberii też poczuła powiew nowych wiatrów. Dzięki poluzowanej dyscyplinie zdecydowała się wybrać w odwiedziny do męża. Z Syberii do Kazachstanu. Owszem, to szmat drogi, tyle że on jej wcale nie przestraszył. Gdy dotarła do celu i musiała wypatrzyć w tłumie więzionych swą drugą połowę, poznała tę w wychudłym do granic możliwości osobniku jedynie po oczach. Byli ze sobą tydzień, a przy pożegnaniu Stanisław za zarobione pieniądze podarował żonie zielony materiał na sukienkę. W której to sukience miała powitać jego powrót.
I powitała z radością wysoką do siódmego nieba. Mąż po wyjściu na wolność 15 kwietnia 1955 roku zajechał bowiem do Mokruszy, by przed powrotem w rodzinne strony zabrać stamtąd żonę i synka. Niestety, w Jeniańcach czekał ich przykry zawód. Dom okazał się zniszczony i rozszabrowany na tyle, że nie nadawał się do życia. Na pewien okres przenieśli się więc do Wilna, wynajmując kawalerkę. Tu pracowali: ona przy maglach, on – jako cieśla. Gdy urodziła się im córeczka Staszka, podjęli decyzję o wyjeździe do nowej Polski. Załapali się na jeden z ostatnich pociągów dla repatriantów, a po pewnej tułaczce los zawiódł ich hen na południe Polski, w okolice Jeleniej Góry, gdzie właśnie osiedli na resztę życia.
Dla Stanisława jego kres nastał w grudniu 2005 roku. Natomiast licząca obecnie lat 85 Janina, mimo wdowiego losu, może się wciąż przenosić myślami ku ukochanej Wileńszczyźnie. Dane jej też jest doczekać ujęcia ich wspólnego, naprawdę nie usłanego różami żywota, w książce. Na ponad 330 stronach, pod tytułem "Zielona sukienka", w nawiązaniu do materiału w tym kolorze, który niegdyś w darze od męża na jej uszycie otrzymała. Autorką jest wnuczka – Małgorzata Szumska. Przelała na papier to, czym od wczesnego dzieciństwa nasiąkała, słuchając zamiast bajek na dobranoc niekończących się wspomnień babci i dziadka. Co więcej, skonfrontowała te łagrowe opowieści z wyprawą do miejsc zesłańczej "epopei" antenatów.
Licząca obecnie lat 27 Małgorzata twierdzi o towarzyszącym jej od dziecka głębokim przekonaniu, że kiedyś pojedzie na Syberię. Nie musiała planować tej wyprawy, nie kupowała przewodnika ani map. Wszystkie miejsca, które chciała odwiedzić, znała z rodzinnych opowieści, widziała je oczyma wyobraźni. Trasę tej podróży zaplanował poniekąd Stalin, zsyłając dziadka do gułagu w Kazachstanie, a babcię z kilkumiesięcznym synkiem przesiedlono w głąb Syberii.
Wybrała się tam po ponad 60 latach od deportacji przodków z młodzieńczym ryzyk-fizyk, znając ledwie kilka słów po rosyjsku, co nieraz wystawiło ją na ciężką próbę. Ale swego dopięła! W pierwszej z wypraw w roku 2012 dotarła do Mokruszy, gdzie odnalazła Szurę Biegawatową – przyjaciółkę babci z okresu pobytu na nieludzkiej ziemi. Po raz wtóry pojechała tam po roku, by w imieniu babci pokłonić się odeszłej już w zaświaty Szurze, a potem ruszyła do Kazachstanu, łagiernym tropem dziadka. A mogła mieć satysfakcję, że dotarła do muzeum karłagu (Karagandzkich Obozów Pracy) w Dolince, który wywarł na niej piorunujące wrażenie.
Innymi słowy, "Zielona sukienka" – to opowieść o miłości i pamięci oraz o współczesnych wyprawach w głąb Rosji i Kazachstanu śladami rodzinnej historii. W treści pomyślana tak, że przeszłość przeplata się na jej stronach z teraźniejszością, widzianą oczyma autorki. Jest w tej opowieści i kolej transsyberyjska, i buriacki szaman, i zachwyt jeziorem Bajkał, i morze samogonu, są młodzi Rosjanie nie znający swej historii, i kazachska bohema, której się marzy Zachód.
Małgorzata Szumska, od ukazania się w roku ubiegłym "Zielonej sukienki", odbyła już w Polsce krocie spotkań ją prezentujących. Na pewno pomocnych, by pierwotnie pomyślany nakład uzupełniać o dodruki. Bo – jak się okazuje – ciekawie podane losy indywidualne mogą zainteresować zbiorowość. Tym bardziej, że współbrzmią one z losami, a przez to znajdują posłuch u jakże wielu tych, kto, nim znalazł się w ramach tzw. repatriacji w Polsce, od dziada pradziada zamieszkiwał na jej Kresach Wschodnich.
Autorka "Zielonej sukienki" była w Wilnie i na Wileńszczyźnie wielokrotnie. Po raz pierwszy przybyła tu w wieku lat 10, zabrana przez dziadków, chcących pokazać rodzinne strony, zapoznać z żyjącą tu rodziną. Po raz ostatni natomiast nastąpiło to trzy tygodnie temu, kiedy została zaproszona z myślą o autorskim spotkaniu, które zlokalizowano w Uniwersalnym Wielofunkcyjnym Ośrodku w Janczunach, skąd do Jeniańc i Butrymańc – naprawdę rzut beretem.
Wzruszające to było spotkanie. Przytulną salę w znacznym stopniu wypełnili bowiem krewni i znajomi. Dziadków, ale też samej Małgorzaty, która – jak się zwierza – ma coraz większy problem z rozsupłaniem wciąż i wciąż przybywających więzów pokrewieństwa. Podczas ostatniego pobytu ku wielkiej radości wymieniła jakże serdeczne uściski z przybyłą z Wilna wraz z córką Ewą dotąd nie poznaną Danutą Danowską. Z kim w drzewie genealogicznym są bardzo bliskimi konarami, gdyż mama Danuty i jej prababcia były rodzonymi siostrami.
Po tym, gdy Małgorzata Szumska z pomocą opowieści i prezentacji multimedialnej dokonała "spacerku" po treści "Zielonej sukienki" i przywołała niejeden niezwykły wątek, jaki ją w wyprawach do dalekiej Syberii i Kazachstanu spotkał, głos zabrał m. in. będący właśnie rodem z tutejszych stron mer rejonu Zdzisław Palewicz, serdecznymi słowy dziękując za ocalanie pamięci o naszej kochanej Wileńszczyźnie-Ojczyźnie. Rumieńców tej pamięci dodała też bez wątpienia wspomniana Danuta Danowska, przywołując to, czego sama była świadkiem w powojennej rzeczywistości, nim przeniosła się z Jeniańc do grodu Giedymina. W sentymentalne tony uderzyły ponadto wykonaniem piosenek miejscowe panie, zrzeszone w muzycznym zespoliku.
Wspomnienia płynęły też wartkim nurtem przy suto zastawionym stole, do jakiego po tzw. części oficjalnej arcygościnni gospodarze zaprosili wszystkich przybyłych. Niejeden z nich opuszczał zresztą janczuńską placówkę z zakupioną książką. Tym cenniejszą, że opatrzoną autografem autorki.
Chciałoby się życzyć, by godna gorącego poklasku postawa Małgorzaty Szumskiej wobec historii własnej rodziny, sprowadzająca się do "wyprasowania" pamięcią zielonej sukienki – jakże wymownego symbolu miłości oraz małżeńskiej wierności jej dziadków, stała się dobrym do naśladowania przykładem dla naszej młodzieży. Przecież wątki rodowe – takoż dramatyczne i pouczające jak te z udziałem Janiny i Stanisława Szumskich – na Wileńszczyźnie, która tak wiele doświadczyła, na pewno można mnożyć.
komentarze (brak komentarzy)
W ostatnim numerze
NARODZIŁ SIĘ NAM ZBAWICIEL
ŻEGNAJ, "MAGAZYNIE"!
POLITYKA
2022 – ROKIEM WANDY RUTKIEWICZ
LITERATURA
NA FALI WSPOMNIEŃ
XVII TOM "KRESOWEJ ATLANTYDY"
WŚRÓD POLONII ŚWIATA
RODAKÓW LOS NIEZŁOMNY
MĄDROŚĆ LUDZKA SIĘ KŁANIA
prześlij swojeStare fotografie
Wiadomości (wp.pl)
Szokujące pytanie prokurator do dziennikarza. "Pan już przygotowany?"
Podczas konferencji prasowej rzeczniczki prokuratora generalnego prok. Anny Adamiak, doszło do głośnej dyskusji. Dziennikarz Telewizji Republika dopytywał, czy prokuratura w dalszym ciągu nie będzie uznawała decyzji Trybunału Konstytucyjnego, czy Izby Karnej Sądu Najwyższego. - Ja widzę, że pan tu z taką dużą torbą. Czyżby był Pan już przygotowany? - zapytała Adamiak.
Walka o prezydenturę. Polacy wskazali w sondażu
Według sondażu CBOS, kandydaci KO: Rafał Trzaskowski, Radosław Sikorski i Szymon Hołownia, pokonują Przemysława Czarnka i Karola Nawrockiego z PiS w II turze wyborów prezydenckich.
Hołownia ogłosił datę rozpoczęcia kampanii wyborczej
Szymon Hołownia na spotkaniu z wyborcami w Rypinie podał datę rozpoczęcia kampanii wyborczej. - Najwcześniej jak to tylko możliwe, 8 stycznia - zadeklarował.